Znowu. Znowu zdycham. Znowu mnie nie ma. Znowu mam wszystkiego dosyć. Znowu chcę zniknąć, zostawiając za sobą tylko głośny wrzask bezsilności.
Długo jeszcze będę to przerabiać? Często jeszcze będę traciła grunt pod nogami? Ile jeszcze własnych łez się nałykam w głośne od myśli noce?
Wczoraj tam stałam. Pies siedział i cierpliwie czekał, aż wrócę pamięcią do tych kilku sekund.
Wieczór. Latarnie rzucają kręgi światła. Powietrze jest rześkie. Wieje lekki, przyjemny wiatr. Przemykamy między blokami - na skróty. Rozmawiamy. Właściwie to on ciągle gada. O muzyce, o zespole, o próbach... Nie interesuje mnie to, ale słucham. Być może z grzeczności. W końcu stajemy blisko jego bloku. Pod wpływem impulsu rzucam pytanie. Oczekuję wyczerpującej odpowiedzi, może kłamstwa czy przesadnej szczerości. Zamiast tego otrzymuję dwa przeklęte słowa, które uderzają we mnie z siłą rozpędzonej ciężarówki. Nie wiem co powiedzieć. Nie wiem co zrobić. Z wściekłością patrzę mu w oczy. Widzę zwykłą obojętność i znudzenie. Nie wytrzymuję. Odwracam się na pięcie i idę przed siebie szybkim krokiem. Pamiętam jeszcze charakterystyczny tupot butów żołnierskich o płytki chodnika. Nie spojrzałam w tamtą stronę. Nie chciałam dawać mu tej satysfakcji. Dopiero, gdy skręcałam w następną ulicę, rzuciłam okiem. Zobaczyłam, jak powoli szedł w stronę klatki schodowej, paląc elektryka. Ostatnie, co wtedy ujrzałam to jego.. uśmiech.
Ponownie znienawidziłam to miejsce. Zawsze, gdy tamtędy przechodzę, patrzę w to samo miejsce...
Raz chciałam wyjaśnić. Zapytać. Zażądać przeprosin. Po prostu dać sobie prawo do zapomnienia. Nie wyszło. A nie mam chyba odwagi, by sama taką sytuację wywołać.
Nadal gram rolę niewzruszonej i twardej. Pozwoliłam mu przyjąć to jako coś normalnego; coś co nigdy się nie wydarzyło. Coś.. nieważnego.
Chcę pomagać innym, choć czasem nie znam dokładnie człowieka, jego problemów czy szczegółów z życia. Z pewnością siebie godną pawia doradzam, oceniam, podtrzymuję na duchu.
A ja... A ja sama sobie nie umiem, do cholery nie umiem, od niemal roku!
Boję się. Coraz częściej się boję. Może to nie tylko część charakteru? Może to już.. coś więcej.
Nie ma Cię. Dam radę sama?
wtorek, 30 lipca 2013
środa, 17 lipca 2013
Przemyślenia z herbatą na biurku
Za każdym razem, gdy zaczynam pisać nowy post, patrzę przez okno. Wbijam wzrok w jeden, nawet dobrze nieokreślony punkt i zastanawiam się, co tak naprawdę ostatnio wydarzyło się na tyle ważnego czy ciekawego, by o tym napisać. Nie lubię pisać o rzeczach pozytywnych. Nie wiem czemu. Taka ze mnie już "chodząca depresja".
Blog powstał w takim okresie mojego życia, kiedy potrzebowałam wyrzucić z siebie to, co ciąży mi na sercu i przeszkadza. Prawdę mówiąc, sama sobie zafundowałam terapię - być może wtedy jeszcze trochę nieświadomie. Okazało się, że to był dość dobry pomysł, bo w sumie jednak pomagało.
Teraz, gdy siedzę nad klawiaturą z kubkiem herbaty (znowu?!) w ręku, niemal nie mogę uwierzyć, że jeszcze kilka miesięcy temu było aż tak źle. Nie chcę hiperbolizować. Każdy inaczej odczuwa i radzi sobie z problemami. Ktoś inny to, co działo się podczas ostatniego roku, potraktowałby jak coś śmiesznego, niewartego uwagi; a ktoś inny mógłby skończyć gorzej niż ja. Różni są ludzie - różne są podejścia do życia i należy to uszanować, a nie wyśmiewać czy ganić.
Boli mnie ślepota, zakorzeniona w nieraz pięknych oczach. Powierzchowne widzenie świata rani zarówno ciebie jak i innych wokół. Nie twierdzę, że wszyscy są powierzchowni! Nie, nie.. Chodzi mi bardziej o tych, którzy oceniają nieznane im osoby po wyglądzie (być może dziwnym) czy zachowaniu. Czym tak naprawdę różni się dziewczyna z prostymi włosami, w modnej sukience i butach, z idealnym makijażem od dziewczyny z kilkoma kolczykami na twarzy, farbowanymi na nietypowy kolor włosami, w glanach, skórze i kraciakach i z nie do końca perfekcyjną kreską na oku? Na pierwszy rzut oka - wszystkim, a po poznaniu każdej - może w sumie tylko gustem, stylem i zainteresowaniami? A może te różnice spowodowałyby narodziny przyjaźni?
Różne i kręte są ścieżki Losu. Dyskryminacja i brak tolerancji oraz zrozumienia tylko podrzucają nam kłody pod nogi. Może warto czasem nie kierować się pierwszym wrażeniem?
Nie mam na celu tak modnego dziś "hejtowania" kogokolwiek. Mam swoje zdanie na jakiś temat i po prostu nie boję się go przedstawić. Można mnie odebrać za osobę wywyższającą się, pyszną, ale też może mam jednak choć odrobinę racji? Myślenie boli, nie? Łatwiej napisać anonimowy komentarz o treści np. "Idiotka, gówno wiesz!" niż przyznać rację. Wiem o tym doskonale.
Wracając do spraw życia codziennego: rodzice mnie zadziwili. Zaakceptowali septum bez większej awantury. Chyba uznali, że jednak nie ma na mnie mocnych w tej kwestii..
Szykuje się dziś wyjście. Impreza nad rzeczką - czemu nie! Tak dawno nie widziałam tych pijaków. Znowu powrót po czasie? Mam nadzieję, że nie. W końcu cierpliwość ojca się wyczerpie.
Nowy rozdział Szyszki nabiera kształtów. Muszę jeszcze znaleźć motywację na choć parę wierszy. Mam aspirację na konkurs. Tylko czy nie jestem jeszcze na etapie początkującego "poety"?
Ostatnio prześladują mnie wrony
Blog powstał w takim okresie mojego życia, kiedy potrzebowałam wyrzucić z siebie to, co ciąży mi na sercu i przeszkadza. Prawdę mówiąc, sama sobie zafundowałam terapię - być może wtedy jeszcze trochę nieświadomie. Okazało się, że to był dość dobry pomysł, bo w sumie jednak pomagało.
Teraz, gdy siedzę nad klawiaturą z kubkiem herbaty (znowu?!) w ręku, niemal nie mogę uwierzyć, że jeszcze kilka miesięcy temu było aż tak źle. Nie chcę hiperbolizować. Każdy inaczej odczuwa i radzi sobie z problemami. Ktoś inny to, co działo się podczas ostatniego roku, potraktowałby jak coś śmiesznego, niewartego uwagi; a ktoś inny mógłby skończyć gorzej niż ja. Różni są ludzie - różne są podejścia do życia i należy to uszanować, a nie wyśmiewać czy ganić.
Boli mnie ślepota, zakorzeniona w nieraz pięknych oczach. Powierzchowne widzenie świata rani zarówno ciebie jak i innych wokół. Nie twierdzę, że wszyscy są powierzchowni! Nie, nie.. Chodzi mi bardziej o tych, którzy oceniają nieznane im osoby po wyglądzie (być może dziwnym) czy zachowaniu. Czym tak naprawdę różni się dziewczyna z prostymi włosami, w modnej sukience i butach, z idealnym makijażem od dziewczyny z kilkoma kolczykami na twarzy, farbowanymi na nietypowy kolor włosami, w glanach, skórze i kraciakach i z nie do końca perfekcyjną kreską na oku? Na pierwszy rzut oka - wszystkim, a po poznaniu każdej - może w sumie tylko gustem, stylem i zainteresowaniami? A może te różnice spowodowałyby narodziny przyjaźni?
Różne i kręte są ścieżki Losu. Dyskryminacja i brak tolerancji oraz zrozumienia tylko podrzucają nam kłody pod nogi. Może warto czasem nie kierować się pierwszym wrażeniem?
Nie mam na celu tak modnego dziś "hejtowania" kogokolwiek. Mam swoje zdanie na jakiś temat i po prostu nie boję się go przedstawić. Można mnie odebrać za osobę wywyższającą się, pyszną, ale też może mam jednak choć odrobinę racji? Myślenie boli, nie? Łatwiej napisać anonimowy komentarz o treści np. "Idiotka, gówno wiesz!" niż przyznać rację. Wiem o tym doskonale.
Wracając do spraw życia codziennego: rodzice mnie zadziwili. Zaakceptowali septum bez większej awantury. Chyba uznali, że jednak nie ma na mnie mocnych w tej kwestii..
Szykuje się dziś wyjście. Impreza nad rzeczką - czemu nie! Tak dawno nie widziałam tych pijaków. Znowu powrót po czasie? Mam nadzieję, że nie. W końcu cierpliwość ojca się wyczerpie.
Nowy rozdział Szyszki nabiera kształtów. Muszę jeszcze znaleźć motywację na choć parę wierszy. Mam aspirację na konkurs. Tylko czy nie jestem jeszcze na etapie początkującego "poety"?
Ostatnio prześladują mnie wrony
poniedziałek, 8 lipca 2013
O, mur...
Kolejne popołudnie i wieczór spędzone na objadaniu się chipsami i popijaniu je colą. Po prostu cudnie...
Idealne 24 stopnie, bezchmurne niebo i lekki wiatr zostały przeze mnie zignorowane. Być może z lenistwa, braku pomysłu na dzień czy ze zrezygnowania.
Kiedy siedziałam z książką w jednej i szklanką w drugiej dłoni, niespodziewanie a boleśnie ukłuła mnie myśl, że znowu jestem ograniczona. Znowu z klapkami na oczach biegłam przed siebie, niemal nie skręcając kostek i karku. W końcu zdyszana stanęłam i zobaczyłam czarny, wysoki mur.
Zawiązałam sobie na szyi, rękach i nogach sznurki i wręczyłam je jednej osobie, by mną poruszał jak kukiełką w teatrze dla dzieci. Zrobiłam to, nie wiedząc o konsekwencjach. Tak naprawdę, gdybym poprowadziła to wszystko inaczej, nie było by tak. Tylko co zrobić, jeśli jestem w pewnym sensie od kogoś uzależniona (tak jak można się uzależnić od narkotyku; nie chodzi mi o uzależnienie materialne)? Aż chce się napisać, że nic.
Chciałabym to zmienić, ale pojawia się myśl, że niepotrzebnie. Co jak co, ale mi z tym dobrze. Tylko trochę boli to, że już nie potrafię i boję się odezwać do kogokolwiek innego, by się np. umówić. Jestem przekonana, że inni mają swoje życie, sprawy; nie mają czasu. A ja tylko przeszkadzam...
I jeszcze to głupie zażenowanie sobą - jestem zła, a mówię, że nie jestem. Chcę się złościć, ale wiem, że to niepotrzebne. Bo wiem, że tym zranię. A tego nie chcę.
Z innej beczki, ale szybko: opaliłam sobie uda, ramiona i dekolt - znowu. Po raz drugi odkręciła mi się kulka w septumie. Tym razem na szczęście problemów z nią nie było. Wakacje mijają trochę za szybko, ale co zrobić..? Dostałam się tam, gdzie chciałam (boję się jak cholera).
Boję się nocy. Boję się nocnych myśli. Niepokój puka do drzwi mojego pokoju, gdy słońce czerwienieje i ucieka za drzewa... Jeszcze chwila i będzie wszystko jasne. Musi być dobrze. Nie chcę, by sny się spełniły... Były zbyt realistyczne.
Potrzebuję ukojenia.
Zapewnienia, że wszystko będzie dobrze.
I jeszcze jakichś rąk, żeby zasłoniły mnie od tego, co złe...
O, Losie, bądź dobry i łaskawy!
Idealne 24 stopnie, bezchmurne niebo i lekki wiatr zostały przeze mnie zignorowane. Być może z lenistwa, braku pomysłu na dzień czy ze zrezygnowania.
Kiedy siedziałam z książką w jednej i szklanką w drugiej dłoni, niespodziewanie a boleśnie ukłuła mnie myśl, że znowu jestem ograniczona. Znowu z klapkami na oczach biegłam przed siebie, niemal nie skręcając kostek i karku. W końcu zdyszana stanęłam i zobaczyłam czarny, wysoki mur.
Zawiązałam sobie na szyi, rękach i nogach sznurki i wręczyłam je jednej osobie, by mną poruszał jak kukiełką w teatrze dla dzieci. Zrobiłam to, nie wiedząc o konsekwencjach. Tak naprawdę, gdybym poprowadziła to wszystko inaczej, nie było by tak. Tylko co zrobić, jeśli jestem w pewnym sensie od kogoś uzależniona (tak jak można się uzależnić od narkotyku; nie chodzi mi o uzależnienie materialne)? Aż chce się napisać, że nic.
Chciałabym to zmienić, ale pojawia się myśl, że niepotrzebnie. Co jak co, ale mi z tym dobrze. Tylko trochę boli to, że już nie potrafię i boję się odezwać do kogokolwiek innego, by się np. umówić. Jestem przekonana, że inni mają swoje życie, sprawy; nie mają czasu. A ja tylko przeszkadzam...
I jeszcze to głupie zażenowanie sobą - jestem zła, a mówię, że nie jestem. Chcę się złościć, ale wiem, że to niepotrzebne. Bo wiem, że tym zranię. A tego nie chcę.
Z innej beczki, ale szybko: opaliłam sobie uda, ramiona i dekolt - znowu. Po raz drugi odkręciła mi się kulka w septumie. Tym razem na szczęście problemów z nią nie było. Wakacje mijają trochę za szybko, ale co zrobić..? Dostałam się tam, gdzie chciałam (boję się jak cholera).
Boję się nocy. Boję się nocnych myśli. Niepokój puka do drzwi mojego pokoju, gdy słońce czerwienieje i ucieka za drzewa... Jeszcze chwila i będzie wszystko jasne. Musi być dobrze. Nie chcę, by sny się spełniły... Były zbyt realistyczne.
Potrzebuję ukojenia.
Zapewnienia, że wszystko będzie dobrze.
I jeszcze jakichś rąk, żeby zasłoniły mnie od tego, co złe...
O, Losie, bądź dobry i łaskawy!
środa, 3 lipca 2013
Trochę pozytywu
Ciężkie, szare chmury okalają niebo nad moim blokiem. Powodują senność oraz nie dają mi uwierzyć, że minął już rok i znowu są wakacje.
Siedzę. Popijam słodką jak cholera herbatę, a minuty się tak pięknie się dłużą... Coraz częściej wracam myślami do wydarzeń sprzed roku. Wspominam, uśmiecham się. Żałuję, że nigdy już tak samo jak wtedy nie będzie.
Przeraża mnie nagły skok w przepaść zła w mojej wyobraźni, kiedy wspominam jesień. Przeklęty wrzesień i październik nadal kołują gdzieś w labiryntach mojej głowy. Jednak wytrwale i uparcie się z nich leczę, z czego jestem dumna. Znalazłam sojuszników, co podtrzymuje mnie na duchu - nie tylko ja czegoś takiego doświadczyłam. Pocieszające.
Suchość w ustach i lekkie rozkojarzenie wprawiają mnie w dobry nastrój. Przynajmniej wiem, że żyję i mam jako takie życie towarzyskie.
Wschodni, choć zimny, wiatr przynosi ziarenka wiary w siebie i optymizmu. Wplata mi je w roztrzepane włosy i z szumem ucieka między budynki oblanego zachodzącym słońcem osiedla. Popołudniowe spacery robią swoje - zacieram ślady przeszłości, robię porządki w zaułkach wydarzeń i brnę przed siebie.
Jak zwykle boję się o innych, ale powoli się uspokajam. Nic nie wskazuje na jakiekolwiek zmiany czy knucie ze strony W. Cieszy mnie to.
Znowu Los przynosi dobre chwile po tych złych. Znowu można zamknąć stary, być może gorszy, rozdział życia, a zacząć pisać coś nowego.
Łapię te momenty w słoiczki i ustawiam na półkach z nalepkami z datą. Chcę, żeby było tak zawsze - dobrze, spokojnie, bez afer, strachu i niepewności. I choć wiem, że się nie da, to i tak łudzę się tą myślą. Zostaje mi tylko ufać Losowi, że te momenty będą jak najdłuższe - tyle jeszcze wielkich słoików mi zostało!
Siedzę. Popijam słodką jak cholera herbatę, a minuty się tak pięknie się dłużą... Coraz częściej wracam myślami do wydarzeń sprzed roku. Wspominam, uśmiecham się. Żałuję, że nigdy już tak samo jak wtedy nie będzie.
Przeraża mnie nagły skok w przepaść zła w mojej wyobraźni, kiedy wspominam jesień. Przeklęty wrzesień i październik nadal kołują gdzieś w labiryntach mojej głowy. Jednak wytrwale i uparcie się z nich leczę, z czego jestem dumna. Znalazłam sojuszników, co podtrzymuje mnie na duchu - nie tylko ja czegoś takiego doświadczyłam. Pocieszające.
Suchość w ustach i lekkie rozkojarzenie wprawiają mnie w dobry nastrój. Przynajmniej wiem, że żyję i mam jako takie życie towarzyskie.
Wschodni, choć zimny, wiatr przynosi ziarenka wiary w siebie i optymizmu. Wplata mi je w roztrzepane włosy i z szumem ucieka między budynki oblanego zachodzącym słońcem osiedla. Popołudniowe spacery robią swoje - zacieram ślady przeszłości, robię porządki w zaułkach wydarzeń i brnę przed siebie.
Jak zwykle boję się o innych, ale powoli się uspokajam. Nic nie wskazuje na jakiekolwiek zmiany czy knucie ze strony W. Cieszy mnie to.
Znowu Los przynosi dobre chwile po tych złych. Znowu można zamknąć stary, być może gorszy, rozdział życia, a zacząć pisać coś nowego.
Łapię te momenty w słoiczki i ustawiam na półkach z nalepkami z datą. Chcę, żeby było tak zawsze - dobrze, spokojnie, bez afer, strachu i niepewności. I choć wiem, że się nie da, to i tak łudzę się tą myślą. Zostaje mi tylko ufać Losowi, że te momenty będą jak najdłuższe - tyle jeszcze wielkich słoików mi zostało!
Bo nie wiadomo skąd zawieje wiatr!!
Chodź, pomaluj mój świat...
Subskrybuj:
Posty (Atom)