Tyle czasu nic nowego nie napisałam. Czemu? Zwyczajnie nie miałam o czym. Próbowałam na siłę nawet wymyślić jakiś temat - na próżno. Teraz tego żałuję. Wykrakałam sobie.
Zawaliło się wszystko. Wszystko, co tylko mogło się zawalić. Bezpośrednio mnie to nie dotyczy, a jednak w tym siedzę. I sama nie wiem, co mam zrobić. Jestem rozdarta na pół. Chcę pomóc, a nie mogę. I to mnie chyba boli najbardziej... Świadomość, że jedyne, co mogę zrobić to wysłuchać i przytulić, pali mnie od środka. Chciałabym zrobić coś więcej. Długo nie zniosę ciszy w pokoju i nieobecnego wzroku, który błądzi gdzieś po ścianach. Boli mnie moja bezsilność, słabość i wątpliwości, czy aby na pewno tak wygląda przyjaźń. Czy jest ona wspieraniem się w każdej sytuacji i POMOCĄ, a nie tępym podawaniem chusteczek, przytulaniem czy słuchaniem..? A może wzięciem wpraw w swoje ręce?
Chcę pomóc, a nie mogę. Chcę być kimś, a znowu jestem niczym. Chcę się przydać, a znowu zawadzam.
Byłam bliska prawdy. Otarłam się o nią; musnęła moją dłoń i uciekła za róg ulicy. Chciałam ją dogonić, ale ma za szybki rower... Może nie jest mi pisana? Mam nawet wrażenie, że znam odpowiedź na moje pytanie. Tylko chcę ją po prostu usłyszeć od W. A kiedy ją usłyszę, nawet tą najgorszą, poczuję, że ten rozdział jest zamknięty. Że wiem na pewno to, co paliło moją skórę, co lało krew i łzy. Doznam wolności?
Aura nie jest obojętna. Niebo płacze razem z nami. Z góry lecą wstęgi wody. Już od wczoraj. Przynajmniej nie widać łez w deszczu.
Nie wiem co się dzieje. Za dużo myśli. Chcę się ich pozbyć, ale boję się konsekwencji. Nie teraz. To nie czas.
M., przepraszam Ciebie. Ja wiem, że tak naprawdę nic nie wskóram, że nic nie robię, że tylko jestem i zapełniam Ci czas. Ale jednak mam nadzieję, że choć tym, że jestem i słucham, Tobie pomagam. Choć trochę. Choć czasem.
A Los zatacza błędne koła i śmieje nam się w twarz...
piątek, 24 maja 2013
sobota, 18 maja 2013
I znowu jest dobrze
Super. Jest po prostu super. Znowu wyszłam z dołka; rzuciłam bumerang. Znowu ŻYJĘ. Co z tego, że spotkałam W. Co z tego, że byłam dla niego trochę niemiła. Co z tego, że znowu się szlajam po mieście, mimo "późnej" (według rodziców) pory. Jest dobrze i już.
Extra. Jest po prostu extra. W czwartek planuję jechać z M. do chłopaków na próbę. Będę molestować ich perkusję, zapewne perkusistę również (sam się na to zgodził!). Nie mogę się doczekać! Najchętniej już wyszłabym z domu i do ich poszła. Ale wytrzymam. (Może..!)
Prawdę mówiąc, mam jednak wątpliwości, czy się uda. Wszystko idzie za łatwo, za bardzo po mojej myśli. Zawsze tak jest, że coś jednak się spieprzy. Choćby mały szczegół, a już plany się psują. Ale mam nadzieję, że tak nie będzie. Nie może! Za bardzo już się tym wszystkim cieszę.
Tymczasem inni też przecież żyją. Okazuje się, że jednak nawet największe problemy, wątpliwości odchodzą w niepamięć po jakimś czasie. "Czas leczy rany", a "kiwi kiwi kiwi."
Ugrzęzłam w bagnie, a z niego wyszłam. Kruszył mi się już lód pod stopami, a udało mi się z niego w porę uciec. Dzięki kilku zdaniom. Aż nie chce mi się w to wierzyć. Wreszcie jestem z siebie dumna. Według innych - mały, może nic nie znaczący sukces; według mnie - krok do przodu. Oby tak dalej.
Musicie mi wybaczyć. Zawsze, gdy mam dobry humor, gadam głupoty. Właściwie dzięki temu łatwo wywnioskować, jak się czuję. Zapewne nie tylko ja tak mam - wiele szczęśliwych ludzi uważa się za wariatów. Ale czym byłby świat bez nich? Pustką. I ciszą.
"Nigdy nie pociągniesz mnie na dno!"
I już.
Dobrze czytaj.W poście zagadka. Widzisz ją? Jaka jest odpowiedź?
Extra. Jest po prostu extra. W czwartek planuję jechać z M. do chłopaków na próbę. Będę molestować ich perkusję, zapewne perkusistę również (sam się na to zgodził!). Nie mogę się doczekać! Najchętniej już wyszłabym z domu i do ich poszła. Ale wytrzymam. (Może..!)
Prawdę mówiąc, mam jednak wątpliwości, czy się uda. Wszystko idzie za łatwo, za bardzo po mojej myśli. Zawsze tak jest, że coś jednak się spieprzy. Choćby mały szczegół, a już plany się psują. Ale mam nadzieję, że tak nie będzie. Nie może! Za bardzo już się tym wszystkim cieszę.
Tymczasem inni też przecież żyją. Okazuje się, że jednak nawet największe problemy, wątpliwości odchodzą w niepamięć po jakimś czasie. "Czas leczy rany", a "kiwi kiwi kiwi."
Ugrzęzłam w bagnie, a z niego wyszłam. Kruszył mi się już lód pod stopami, a udało mi się z niego w porę uciec. Dzięki kilku zdaniom. Aż nie chce mi się w to wierzyć. Wreszcie jestem z siebie dumna. Według innych - mały, może nic nie znaczący sukces; według mnie - krok do przodu. Oby tak dalej.
Musicie mi wybaczyć. Zawsze, gdy mam dobry humor, gadam głupoty. Właściwie dzięki temu łatwo wywnioskować, jak się czuję. Zapewne nie tylko ja tak mam - wiele szczęśliwych ludzi uważa się za wariatów. Ale czym byłby świat bez nich? Pustką. I ciszą.
"Nigdy nie pociągniesz mnie na dno!"
I już.
Dobrze czytaj.W poście zagadka. Widzisz ją? Jaka jest odpowiedź?
poniedziałek, 13 maja 2013
Znowu dno
Znowu to robię. Znowu chcę być w centrum życia innych. Znowu okręcam kogoś w okół palca tylko po to, żeby się mną interesował. Znowu chcę uwagi, czasu i sympatii innych. Na siłę. Mimo ich woli. Najgorsze jest to, że tak naprawdę uświadamiam to sobie po czasie. Kiedy już mi za to wstyd, kiedy na spokojnie kalkuluję, co tak naprawdę powiedziałam czy napisałam. To takie dziecinne. To tak jakbym podeszła do niemal nieznanej mi osoby i zaczęła opowiadać o swoim dniu, życiu..
Przepraszam Cię za to. Choć i tak pewnie będziesz się wypierał, że tak nie jest.
Dnie mijają swoim zwykłym tempem, a ja zaczynam już nie nadążać. Za dużo się dzieje. Za dużo się zmienia. Jednego dnia masz grono przyjaciół, a następnego te same osoby nie powiedzą Ci nawet zwykłego "cześć". Wczoraj śmiałeś się w głos i aż do bólu brzucha, dzisiaj siedzisz, milczysz i odliczasz godziny do powrotu do Twojej "jaskini". Przynajmniej pies cieszy się za każdym razem, gdy wrócę do domu. Bez względu na to, czy wróciłam za późno, czy mam zły humor, czy na niego nakrzyczę za nic, czy po prostu nie zwrócę nawet na niego uwagi.
Gubię się. Nie wiem, czy to ja czy ktoś inny jest tym złym. Nie chce mi się już nawet tego dociekać. Na siłę nic nie zdziałam, a tylko wszystko zepsuję. Każdy ma prawo do błędów i nie uda mi się każdego człowieka upilnować, by ich nie popełniał.
Mam już dosyć. Dosyć wszystkiego. Chce mi się krzyczeć. Wrzeszczeć. Że nie wiem. Że nie chcę. Że tak naprawdę mnie nie wolno słuchać, bo tylko niszczę. Że nie mam sił..
Najchętniej posiedziałabym w domu. Sama ze sobą i ze swoją głupotą. I ze swoim rozdwojeniem, które mnie tak cholernie niszczy. Czemu nie może być dobrze? Czemu wszystko wraca i dodatkowo pojawiają się nowe kłody pod nogami?
Tracę skorupę. Gdzieś po drodze, między tym, co było i tym, co jest teraz. Klosz opada, a ja nie wiem co robić, bo tracę wiarę w siebie, tracę pewność, że jestem bezpieczna w tej skorupie.
Nie chcę piosenek. Nie chcę wierszy. Nie chcę telewizji. Chcę spokoju. I poduszkę, bo może się przyda. Tak dobrze wchłania łzy...
Trzeba w końcu skleić to serce taśmą
Przepraszam Cię za to. Choć i tak pewnie będziesz się wypierał, że tak nie jest.
Dnie mijają swoim zwykłym tempem, a ja zaczynam już nie nadążać. Za dużo się dzieje. Za dużo się zmienia. Jednego dnia masz grono przyjaciół, a następnego te same osoby nie powiedzą Ci nawet zwykłego "cześć". Wczoraj śmiałeś się w głos i aż do bólu brzucha, dzisiaj siedzisz, milczysz i odliczasz godziny do powrotu do Twojej "jaskini". Przynajmniej pies cieszy się za każdym razem, gdy wrócę do domu. Bez względu na to, czy wróciłam za późno, czy mam zły humor, czy na niego nakrzyczę za nic, czy po prostu nie zwrócę nawet na niego uwagi.
Gubię się. Nie wiem, czy to ja czy ktoś inny jest tym złym. Nie chce mi się już nawet tego dociekać. Na siłę nic nie zdziałam, a tylko wszystko zepsuję. Każdy ma prawo do błędów i nie uda mi się każdego człowieka upilnować, by ich nie popełniał.
Mam już dosyć. Dosyć wszystkiego. Chce mi się krzyczeć. Wrzeszczeć. Że nie wiem. Że nie chcę. Że tak naprawdę mnie nie wolno słuchać, bo tylko niszczę. Że nie mam sił..
Najchętniej posiedziałabym w domu. Sama ze sobą i ze swoją głupotą. I ze swoim rozdwojeniem, które mnie tak cholernie niszczy. Czemu nie może być dobrze? Czemu wszystko wraca i dodatkowo pojawiają się nowe kłody pod nogami?
Tracę skorupę. Gdzieś po drodze, między tym, co było i tym, co jest teraz. Klosz opada, a ja nie wiem co robić, bo tracę wiarę w siebie, tracę pewność, że jestem bezpieczna w tej skorupie.
Nie chcę piosenek. Nie chcę wierszy. Nie chcę telewizji. Chcę spokoju. I poduszkę, bo może się przyda. Tak dobrze wchłania łzy...
Trzeba w końcu skleić to serce taśmą
piątek, 10 maja 2013
SWEET 16 (?)
Jest taki dzień... Taki raz do roku... Kiedy budzisz się z przekonaniem, że będzie on cudowny i zapamiętasz go na zawsze (albo chociaż na kilka dni...). Podczas niego wszyscy są mili, życzą ci wszystkiego, co najlepsze. Niektórzy robią to, bo tak wypada. Inni, bo jesteś dla nich ważny, a oni dla ciebie.
Zawsze liczę, że dzień moich urodzin będzie niezwykły: że coś się wydarzy, że coś się zmieni. Niestety, okazuje się, że to kolejny zwykły piątek, spędzony na robieniu pracy z geografii z Wiwi.
Czy to źle? Nie. Jak dzień spędzony z kumpelą można zaliczyć do tych złych? Jest ok. A wafle są dziś wyjątkowo dobre! Cukierki, mimo niezbyt zachęcającego wyglądu, również były dobre. Dzień oceniam pozytywnie.
I teraz pytanie brzmi: co w taki "wyjątkowy" dla mnie dzień powinnam tu napisać? To co zwykle - głupotki.
Muszę was pochwalić - pobiliście rekord. Wczoraj liczba wyświetleń Podwójnej wyniosła 47! Dziękuję, że jednak ktoś ze mną jest na tym parszywym świecie...
Głupotki głupotkami, ale pojawiają się też inne uczucia. Ostatnio coraz częściej dochodzę do wniosku, że jest coś nie tak. Coś "nie halo", jak to się mówi. Stąpam po cienkim lodzie. Słyszę już jego ciche skrzypnięcia. Stawiam krok za krokiem, ale jednak boję się, żeby się pode mną nie załamał.
Łatwo jest coś sobie ubzdurać. Łatwo jest się do czegoś przyznać. Łatwo jest uświadomić sobie coś nawet naprawdę bolesnego. Trudniej nam przychodzi wstać, podnieść wysoko głowę i z tym walczyć lub to w sobie zaakceptować, drwiąc ze zdania innych.
Ostatnio napisałam, że jestem altruistką - poświęcam siebie dla szczęścia innych, nieraz nie dbając o własne. To prawda. Jednak boję się. Pierwszy raz od dłuższego czasu boję się o siebie. Dwie kontrastujące myśli ścierają się w mojej głowie, powodując ciągłe zmiany zdania. Utwierdzam się w byciu Podwójną. A chyba tego nie chcę. Boję się, że ta gorsza decyzja będzie tą silniejsza i mnie zniszczy. Los jest nieobliczalny - wiem o tym. Ale może jednak jest choć cień szansy, by zboczył on na inną drogę niż ma to zaplanowane..? Mam chwilami taką nadzieję.
Stoję w miejscu. Nie chcę się cofnąć, a jednocześnie boję się iść do przodu. Cofnięcie się oznaczałoby przegraną i może nawet dwulicowość. Krok do przodu jest zbyt ryzykowny - nie wiadomo co będzie dalej i jak to na mnie wpłynie. Jestem za wrażliwa. Skorupa ze mnie spada. Czuję się naga psychicznie.
Muszę coś z siebie wyrzucić.
Coś mnie zabolało (i nie była to dziura w brzuchu).
Okazuje się, że mimo tego, że staram się być zawsze "pod ręką", zawsze gotowa do pomocy, wysłuchania, wyżycia się na mnie, jednak to za mało. Może nie jestem wtedy, kiedy powinnam? Może moje siniaki czy krew są gorsze niż kogoś innego? Może nie zasługuję na zaufanie czynami, których nie pamiętam? Może ktoś jest lepszym "pamiętnikiem" niż ja? Nie wiem. Przecież nie czytam innym w myślach.
Jednak boli fakt, że osoba którą nienawidzę, wie więcej niż ja o przecież tak bardzo bliskich mi osobach. A ja robię z siebie idiotkę, klauna z klapkami na oczach...! Wtrącam się w sprawy, o których tak naprawdę gówno wiem. Zapytana "co się dzieje?" potrafiłam odpowiedzieć tylko ogólnikami. To dobrze? Nie wiem. Może to nie ja jestem właściwą osobą.
Nie mam nic za złe. Nie chcę przeprosin.
Nie chcę litości.
Planuję karierę perkusistki. Być może się uda. Wstępnie wszystko załatwione. Zostaje tylko pytanie, czy się nadaję. Okaże się za kilka dni.
Mam wrażenie, że zbieram za dużo pochwał za to, co piszę. Nie chce zostać zadufaną w sobie egoistką, która uważa, że wszystko co stworzyła jest wspaniałe. Bo tak nie jest. Boję się egoizmu. On prowadzi donikąd.
Co to by były urodziny punkówki bez The Billa?! Jabol w dłoń, fajka w ryj - na chwilę zapomnimy o tym, co złe!
Krzyk o pomoc, mimo zamkniętych ust
Zawsze liczę, że dzień moich urodzin będzie niezwykły: że coś się wydarzy, że coś się zmieni. Niestety, okazuje się, że to kolejny zwykły piątek, spędzony na robieniu pracy z geografii z Wiwi.
Czy to źle? Nie. Jak dzień spędzony z kumpelą można zaliczyć do tych złych? Jest ok. A wafle są dziś wyjątkowo dobre! Cukierki, mimo niezbyt zachęcającego wyglądu, również były dobre. Dzień oceniam pozytywnie.
I teraz pytanie brzmi: co w taki "wyjątkowy" dla mnie dzień powinnam tu napisać? To co zwykle - głupotki.
Muszę was pochwalić - pobiliście rekord. Wczoraj liczba wyświetleń Podwójnej wyniosła 47! Dziękuję, że jednak ktoś ze mną jest na tym parszywym świecie...
Głupotki głupotkami, ale pojawiają się też inne uczucia. Ostatnio coraz częściej dochodzę do wniosku, że jest coś nie tak. Coś "nie halo", jak to się mówi. Stąpam po cienkim lodzie. Słyszę już jego ciche skrzypnięcia. Stawiam krok za krokiem, ale jednak boję się, żeby się pode mną nie załamał.
Łatwo jest coś sobie ubzdurać. Łatwo jest się do czegoś przyznać. Łatwo jest uświadomić sobie coś nawet naprawdę bolesnego. Trudniej nam przychodzi wstać, podnieść wysoko głowę i z tym walczyć lub to w sobie zaakceptować, drwiąc ze zdania innych.
Ostatnio napisałam, że jestem altruistką - poświęcam siebie dla szczęścia innych, nieraz nie dbając o własne. To prawda. Jednak boję się. Pierwszy raz od dłuższego czasu boję się o siebie. Dwie kontrastujące myśli ścierają się w mojej głowie, powodując ciągłe zmiany zdania. Utwierdzam się w byciu Podwójną. A chyba tego nie chcę. Boję się, że ta gorsza decyzja będzie tą silniejsza i mnie zniszczy. Los jest nieobliczalny - wiem o tym. Ale może jednak jest choć cień szansy, by zboczył on na inną drogę niż ma to zaplanowane..? Mam chwilami taką nadzieję.
Stoję w miejscu. Nie chcę się cofnąć, a jednocześnie boję się iść do przodu. Cofnięcie się oznaczałoby przegraną i może nawet dwulicowość. Krok do przodu jest zbyt ryzykowny - nie wiadomo co będzie dalej i jak to na mnie wpłynie. Jestem za wrażliwa. Skorupa ze mnie spada. Czuję się naga psychicznie.
Muszę coś z siebie wyrzucić.
Coś mnie zabolało (i nie była to dziura w brzuchu).
Okazuje się, że mimo tego, że staram się być zawsze "pod ręką", zawsze gotowa do pomocy, wysłuchania, wyżycia się na mnie, jednak to za mało. Może nie jestem wtedy, kiedy powinnam? Może moje siniaki czy krew są gorsze niż kogoś innego? Może nie zasługuję na zaufanie czynami, których nie pamiętam? Może ktoś jest lepszym "pamiętnikiem" niż ja? Nie wiem. Przecież nie czytam innym w myślach.
Jednak boli fakt, że osoba którą nienawidzę, wie więcej niż ja o przecież tak bardzo bliskich mi osobach. A ja robię z siebie idiotkę, klauna z klapkami na oczach...! Wtrącam się w sprawy, o których tak naprawdę gówno wiem. Zapytana "co się dzieje?" potrafiłam odpowiedzieć tylko ogólnikami. To dobrze? Nie wiem. Może to nie ja jestem właściwą osobą.
Nie mam nic za złe. Nie chcę przeprosin.
Nie chcę litości.
Planuję karierę perkusistki. Być może się uda. Wstępnie wszystko załatwione. Zostaje tylko pytanie, czy się nadaję. Okaże się za kilka dni.
Mam wrażenie, że zbieram za dużo pochwał za to, co piszę. Nie chce zostać zadufaną w sobie egoistką, która uważa, że wszystko co stworzyła jest wspaniałe. Bo tak nie jest. Boję się egoizmu. On prowadzi donikąd.
Krzyk o pomoc, mimo zamkniętych ust
środa, 8 maja 2013
Nie wolno się poddać!
Już tak pięknie zaczęłam pogrążać się w melanchujni i smutku a tu taka niespodzianka! Od zawsze wiedziałam, że nie należę do osób zwykłych, ale żeby aż tak..?
Mianowicie humor mi poprawił sen. Rzadko śnię. Co więcej niektóre (a może nawet większość) z moich marzeń sennych sprawdzają się parę dni później. Ale do brzegu. Śnił mi się W. Był w idiotycznym, czerwonym bezrękawniku i dziwnych, workowatych spodniach. Wyglądał jak.. idiota. Przechadzał się tak po ulicy i rozmawiał z jakimiś ludźmi. Mnie oczywiście nawet nie powiedział głupiego "cześć", co uznałam za normę... A ja siedziałam na środku ulicy z Mik. i przyglądałyśmy się całej sytuacji, jedząc trójkąty.
Może ten sen nie dorównuje "kiełbasianemu M." Miki, ale normalny też nie jest. Najważniejsze jest to, że poprawił mi humor, mimo tego, że M. mnie obudził.
Po raz kolejny okazuje się, że niektórzy ludzie to zwykłe kurwy. Sztuczni przyjaciele, którzy pocieszają cię w najgorszych chwilach i obiecują, że będzie dobrze, pokazują swoje prawdziwe oblicze. Tak naprawdę szukali tylko tematów do nowych plotek ze znajomymi lub po prostu czekają na dogodny moment, by dane informacje o tobie wykorzystać w wygodny dla siebie sposób. Dziwne? Otóż nie. Bo, prawdę mówiąc, taka postawa staje się coraz bardziej pospolita i częstsza wśród nas. Może na niektórych płacz ofiar podziała - ogarną dupy i zobaczą, że coś z nimi nie tak. Ale czy człowiek, mający skurwysyństwo we krwi, który uważa, że jest ono "kwestią genów", przejrzy na te głupie oczy? Szczerze wątpię. Bądźmy realistami - łatwiej dać takiemu w ryj niż go zmienić. Łatwiej przez takiego opaść na dno niż powiedzieć, co tak naprawdę leży nam na sercu. Bo scenariusz już jest napisany - jego tak naprawdę nie obchodzą twoje uczucia.
Być może oceniam po okładce. Być może nie znam setna całej sprawy - przecież nie gadam z W. Być może, że on by przeprosił, może nawet się zmienił. Ale jednak już nie jestem tą idiotką, co we wrześniu. Nawet jeśli zobaczyłabym na własne oczy, że już taki nie jest - nie uwierzę! Bo to i tak jego następna rola. Bo on taki jest. Bo to już taka "kwestia genów"...
Nie chcę reprymendy. Nie chcę nawet słuchać, jak ktoś go broni czy usprawiedliwia! Bo nie ma czym. Bo nie ma jak.
Zadał mi rany tak głębokie, że nie wiem czy już się wygoiły. A nawet jeśli, to blizn i tak nie zabierze, nie schowa. Nigdy.
Ale to sprawa drugorzędna. Coraz bardziej utwierdzam się w tym, że jestem altruistką. I dobrze. Myślę, że to przydatna dla innych postawa. Dlatego też, jeśli nadal będzie coś źle, przejdę się mimo dziury w brzuchu do tego kretyna i trzymajcie mnie ludzie, bo jak jebnę, to zabiję! I nie będzie czego nawet sprzątać po "biednym" W. Ekologia po całości! A co!
I tym miłym akcentem zakończę dzisiejszy post. Do następnego!
Zmienić - łatwo powiedzieć. A jednak da się zrobić.
Mianowicie humor mi poprawił sen. Rzadko śnię. Co więcej niektóre (a może nawet większość) z moich marzeń sennych sprawdzają się parę dni później. Ale do brzegu. Śnił mi się W. Był w idiotycznym, czerwonym bezrękawniku i dziwnych, workowatych spodniach. Wyglądał jak.. idiota. Przechadzał się tak po ulicy i rozmawiał z jakimiś ludźmi. Mnie oczywiście nawet nie powiedział głupiego "cześć", co uznałam za normę... A ja siedziałam na środku ulicy z Mik. i przyglądałyśmy się całej sytuacji, jedząc trójkąty.
Może ten sen nie dorównuje "kiełbasianemu M." Miki, ale normalny też nie jest. Najważniejsze jest to, że poprawił mi humor, mimo tego, że M. mnie obudził.
Po raz kolejny okazuje się, że niektórzy ludzie to zwykłe kurwy. Sztuczni przyjaciele, którzy pocieszają cię w najgorszych chwilach i obiecują, że będzie dobrze, pokazują swoje prawdziwe oblicze. Tak naprawdę szukali tylko tematów do nowych plotek ze znajomymi lub po prostu czekają na dogodny moment, by dane informacje o tobie wykorzystać w wygodny dla siebie sposób. Dziwne? Otóż nie. Bo, prawdę mówiąc, taka postawa staje się coraz bardziej pospolita i częstsza wśród nas. Może na niektórych płacz ofiar podziała - ogarną dupy i zobaczą, że coś z nimi nie tak. Ale czy człowiek, mający skurwysyństwo we krwi, który uważa, że jest ono "kwestią genów", przejrzy na te głupie oczy? Szczerze wątpię. Bądźmy realistami - łatwiej dać takiemu w ryj niż go zmienić. Łatwiej przez takiego opaść na dno niż powiedzieć, co tak naprawdę leży nam na sercu. Bo scenariusz już jest napisany - jego tak naprawdę nie obchodzą twoje uczucia.
Być może oceniam po okładce. Być może nie znam setna całej sprawy - przecież nie gadam z W. Być może, że on by przeprosił, może nawet się zmienił. Ale jednak już nie jestem tą idiotką, co we wrześniu. Nawet jeśli zobaczyłabym na własne oczy, że już taki nie jest - nie uwierzę! Bo to i tak jego następna rola. Bo on taki jest. Bo to już taka "kwestia genów"...
Nie chcę reprymendy. Nie chcę nawet słuchać, jak ktoś go broni czy usprawiedliwia! Bo nie ma czym. Bo nie ma jak.
Zadał mi rany tak głębokie, że nie wiem czy już się wygoiły. A nawet jeśli, to blizn i tak nie zabierze, nie schowa. Nigdy.
Ale to sprawa drugorzędna. Coraz bardziej utwierdzam się w tym, że jestem altruistką. I dobrze. Myślę, że to przydatna dla innych postawa. Dlatego też, jeśli nadal będzie coś źle, przejdę się mimo dziury w brzuchu do tego kretyna i trzymajcie mnie ludzie, bo jak jebnę, to zabiję! I nie będzie czego nawet sprzątać po "biednym" W. Ekologia po całości! A co!
I tym miłym akcentem zakończę dzisiejszy post. Do następnego!
Zmienić - łatwo powiedzieć. A jednak da się zrobić.
poniedziałek, 6 maja 2013
Powrót
Home sweet home...!!!!
Majówka na pełnej kurwie - tylko takie wyrażenie tak naprawdę oddaje wszystko, co musiałabym pisać pół godziny. Zwiedziłam warszawski szpital, mam dziurę w brzuchu, miesięczne zwolnienie z wf-u i brak sił na cokolwiek. Wszystkie plany wzięło w łeb, a ja nie wiem czy mam się śmiać czy płakać. Jak na razie mam dosyć igieł, wenflonów i gazików, więc sprawę przekucia trzeba będzie odłożyć na pewien czas. Ponadto będę musiała pożegnać się minimum na 2 tygodnie (jak nie więcej) z truskawką, kielichem, wiśnią, kasztelanem, a nawet głupią shandy. We własne urodziny idę do szpitala na zdjęcie szwów zamiast na chlanie z tej okazji. Aż chce się krzyknąć "nosz kurwa nie!". Wiedziałam, że mam krzywe szczęście. Co więcej - ono nadal mnie prześladuje. Chyba powinnam się z tym pogodzić.
Piszę, piszę i piszę. Kiedyś w końcu wszyscy będą mieli mnie dosyć. Chwilami zachowuję się jak małe dziecko, które narysowało po raz setny zieloną plamę na kartce i krzycząc, że to samochód, pokazuje ją wszystkim. Można dostać nerwicy, nie? Trudno. Najwyżej będziecie musieli przeze mnie łykać tabletki na uspokojenie. Ewentualnie macie jeszcze czas na wycofanie się z tego gówna.
Tyle czasu nic nie napisałam. A teraz, gdy tworzę ten post, odnoszę wrażenie, że właściwie nie mam o czym tak naprawdę pisać. No, może poza tym że ludzie w okół znajdują sobie połówki i są szczęśliwi jak pijaczyna, który znalazł na ulicy 5zł. Takie to sztuczne. Takie głupie. Przecież i tak wszystko kiedyś jebnie. Jebnie i nie wróci, a wy będziecie lizać swoje rany, zastanawiając się dlaczego tak się stało. Wchodzicie w ogień, a później dziwicie się, że macie poparzone ciało. Tak, mówi to ta, która od ponad pół roku jest sama, wierzy tylko w internet i poezję i przekonuje samą siebie, że miłość jest nie dla niej. Co właściwie jest prawdą.
Jedyne, co w jakiś sposób poprawiło mi humor w ostatnim czasie poza M. to brak jednego kilograma w mojej wadze. Niby nie daje to wizualnych efektów, ale jest ok. Nie wiem, co z sobą robię. I nie obchodzi mnie to. Carpe kurwa mać diem.
Cóż więcej mogę napisać? Może tyle, że bumerang wrócił. Szkoda. Bo już myślałam, że ugrzązł gdzieś w zakamarkach przeszłości. Okazuje się, że nie ma tak łatwo. Nadzieja matką głupich, miłość to bagno, a 52kg cieszy jak cholera.
AMA ściera ścierwo szmata
Majówka na pełnej kurwie - tylko takie wyrażenie tak naprawdę oddaje wszystko, co musiałabym pisać pół godziny. Zwiedziłam warszawski szpital, mam dziurę w brzuchu, miesięczne zwolnienie z wf-u i brak sił na cokolwiek. Wszystkie plany wzięło w łeb, a ja nie wiem czy mam się śmiać czy płakać. Jak na razie mam dosyć igieł, wenflonów i gazików, więc sprawę przekucia trzeba będzie odłożyć na pewien czas. Ponadto będę musiała pożegnać się minimum na 2 tygodnie (jak nie więcej) z truskawką, kielichem, wiśnią, kasztelanem, a nawet głupią shandy. We własne urodziny idę do szpitala na zdjęcie szwów zamiast na chlanie z tej okazji. Aż chce się krzyknąć "nosz kurwa nie!". Wiedziałam, że mam krzywe szczęście. Co więcej - ono nadal mnie prześladuje. Chyba powinnam się z tym pogodzić.
Piszę, piszę i piszę. Kiedyś w końcu wszyscy będą mieli mnie dosyć. Chwilami zachowuję się jak małe dziecko, które narysowało po raz setny zieloną plamę na kartce i krzycząc, że to samochód, pokazuje ją wszystkim. Można dostać nerwicy, nie? Trudno. Najwyżej będziecie musieli przeze mnie łykać tabletki na uspokojenie. Ewentualnie macie jeszcze czas na wycofanie się z tego gówna.
Tyle czasu nic nie napisałam. A teraz, gdy tworzę ten post, odnoszę wrażenie, że właściwie nie mam o czym tak naprawdę pisać. No, może poza tym że ludzie w okół znajdują sobie połówki i są szczęśliwi jak pijaczyna, który znalazł na ulicy 5zł. Takie to sztuczne. Takie głupie. Przecież i tak wszystko kiedyś jebnie. Jebnie i nie wróci, a wy będziecie lizać swoje rany, zastanawiając się dlaczego tak się stało. Wchodzicie w ogień, a później dziwicie się, że macie poparzone ciało. Tak, mówi to ta, która od ponad pół roku jest sama, wierzy tylko w internet i poezję i przekonuje samą siebie, że miłość jest nie dla niej. Co właściwie jest prawdą.
Jedyne, co w jakiś sposób poprawiło mi humor w ostatnim czasie poza M. to brak jednego kilograma w mojej wadze. Niby nie daje to wizualnych efektów, ale jest ok. Nie wiem, co z sobą robię. I nie obchodzi mnie to. Carpe kurwa mać diem.
Cóż więcej mogę napisać? Może tyle, że bumerang wrócił. Szkoda. Bo już myślałam, że ugrzązł gdzieś w zakamarkach przeszłości. Okazuje się, że nie ma tak łatwo. Nadzieja matką głupich, miłość to bagno, a 52kg cieszy jak cholera.
Subskrybuj:
Posty (Atom)