Majówka na pełnej kurwie - tylko takie wyrażenie tak naprawdę oddaje wszystko, co musiałabym pisać pół godziny. Zwiedziłam warszawski szpital, mam dziurę w brzuchu, miesięczne zwolnienie z wf-u i brak sił na cokolwiek. Wszystkie plany wzięło w łeb, a ja nie wiem czy mam się śmiać czy płakać. Jak na razie mam dosyć igieł, wenflonów i gazików, więc sprawę przekucia trzeba będzie odłożyć na pewien czas. Ponadto będę musiała pożegnać się minimum na 2 tygodnie (jak nie więcej) z truskawką, kielichem, wiśnią, kasztelanem, a nawet głupią shandy. We własne urodziny idę do szpitala na zdjęcie szwów zamiast na chlanie z tej okazji. Aż chce się krzyknąć "nosz kurwa nie!". Wiedziałam, że mam krzywe szczęście. Co więcej - ono nadal mnie prześladuje. Chyba powinnam się z tym pogodzić.
Piszę, piszę i piszę. Kiedyś w końcu wszyscy będą mieli mnie dosyć. Chwilami zachowuję się jak małe dziecko, które narysowało po raz setny zieloną plamę na kartce i krzycząc, że to samochód, pokazuje ją wszystkim. Można dostać nerwicy, nie? Trudno. Najwyżej będziecie musieli przeze mnie łykać tabletki na uspokojenie. Ewentualnie macie jeszcze czas na wycofanie się z tego gówna.
Tyle czasu nic nie napisałam. A teraz, gdy tworzę ten post, odnoszę wrażenie, że właściwie nie mam o czym tak naprawdę pisać. No, może poza tym że ludzie w okół znajdują sobie połówki i są szczęśliwi jak pijaczyna, który znalazł na ulicy 5zł. Takie to sztuczne. Takie głupie. Przecież i tak wszystko kiedyś jebnie. Jebnie i nie wróci, a wy będziecie lizać swoje rany, zastanawiając się dlaczego tak się stało. Wchodzicie w ogień, a później dziwicie się, że macie poparzone ciało. Tak, mówi to ta, która od ponad pół roku jest sama, wierzy tylko w internet i poezję i przekonuje samą siebie, że miłość jest nie dla niej. Co właściwie jest prawdą.
Jedyne, co w jakiś sposób poprawiło mi humor w ostatnim czasie poza M. to brak jednego kilograma w mojej wadze. Niby nie daje to wizualnych efektów, ale jest ok. Nie wiem, co z sobą robię. I nie obchodzi mnie to. Carpe kurwa mać diem.
Cóż więcej mogę napisać? Może tyle, że bumerang wrócił. Szkoda. Bo już myślałam, że ugrzązł gdzieś w zakamarkach przeszłości. Okazuje się, że nie ma tak łatwo. Nadzieja matką głupich, miłość to bagno, a 52kg cieszy jak cholera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz