Wczoraj odbyła się wycieczka szkolna. Zakończyła się salezjańskim pogo, w którym oczywiście wzięłam udział wraz z Mik. (tu chciałabym pozdrowić Twoje zakwasy). Ja jak zwykle wyszłam bez szwanku. Zresztą - zhańbiłabym się, wychodząc z tego kinder-pogo z siniakami, rozwaloną wargą czy czymkolwiek.
Mało czasu do egzaminu. Chyba jednak przydałoby się cokolwiek zacząć powtarzać. Codziennie sobie mówię "jutro na pewno". Internety jednak mnie pochłaniają.
Nic mi się nie chce. Dodatkowo, wkurza mnie fakt, że nie wiem czy idę na Analogsów. Nienawidzę niepewności... I tak mi zapewne pozwolą, ale irytuje mnie ta zabawa mną. Oby do soboty!
W nocy w poduszkę wsiąkło wszystko, co złe. Znowu się jakoś trzymam. Balansuję na granicy, ale jednak trzymam jeszcze równowagę. Ciekawe, na jak długo.
Dziękuję za uwagę. Dobranoc.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz