Jednocześnie z przykrością i z radością stwierdzam, że kończę pisanie na Podwójnej.
Z przykrością, bo bardzo się do tej paplaniny przywiązałam. Lubiłam pisać o wszystkim i o niczym - czasem beztrosko a czasem z "nutką" dna i mułu.
Jednak okazuje się, że to wszystko już nie jest mi potrzebne. Terapia zakończona. Jestem "zdrowa", choć mam blizny po tym, co było. Ale jakoś się trzymam. Już od trzech miesięcy jest dobrze. Jak ten czas szybko leci...
Rok po tej głupiej jesieni dociera do mnie, że ona już nie wróci; że to przeszłość, zły sen. Kurde, jak tak siedzę teraz i o tym myślę to wstyd mi za siebie. Mam wrażenie, że zrobiłam ogromną aferę tak naprawdę o nic. Usprawiedliwię się tym, co napisałam kilka postów wcześniej - jestem zbyt emocjonalna. Ile już tak razy się z siebie wstydziłam, a i tak chyba nawet na przekór sobie pisałam o tym tutaj...
To wszystko miało odstraszać - tło, kolorystyka, monotonia wypowiedzi. Jak dno to i pół metra mułu, nie? Mimo że jest tak cholernie dobrze, nie umiem pozbyć się czy zamazać w sobie tej mojej specyficzności. Mimo że czuję się wyobcowana w klasie, nie chcę wtapiać się w szary tłum tylko po to, by się mnie nie bali. Jestem, jaka jestem i tyle. Chcesz mnie odstraszyć - zacznij gadać o popie; chcesz mnie poznać - nawiąż do tatuaży, piercingu, krwi i kilku innych rzeczy... proste, nie?
Odnoszę wrażenie, że piszę bez sensu. Trudno. Nigdy nie otrzymałam wiadomości, że nie możecie czegoś tu zrozumieć.
W. po raz kolejny okazał się skurwysynem, jakich mało. Napiszę tylko "a nie mówiłam", bo reszta to sprawa na całkowicie inny blog całkowicie innej osoby..
Chyba to wszystko, co chciałam napisać.
Kurwa, dałam radę! Jednak nie tak łatwo mnie złamać.
Odrodziłam się z popiołów.
poniedziałek, 7 października 2013
środa, 25 września 2013
Czarnopióra miłość i nadzieja
Bez pamięci zakochałam się w gawronach. Za każdym razem, gdy mijam te ptaki w drodze do szkoły czy domu, uśmiecham się. Są takie pocieszne i mądre zarazem. Przekręcają swoje czarne łebki i bystrymi oczkami, przypominającymi czarne koraliki, lustrują wszystko dookoła. Dziś lub jutro wezmę stare kawałki chleba i porzucam im przy stacji. Zawsze mam wrażenie, że są głodne i im zimno.
Posiadać skrzydła - to takie wspaniałe. W dogodnym momencie rozwinąć je, błysnąć czernią piór i w parę sekund zniknąć za drzewami. Bez wyjaśnień, zbędnych komentarzy czy pogardliwych i pełnych żalu spojrzeń. Po prostu - zniknąć.
Na dworze powiało chłodem. Nawet gruba bluza i skóra zaczynają nie starczać. Nie tęskniłam za jesienią. Za niskie temperatury dla mnie. Przynajmniej nic w "rocznicę" nie wróciło. W sumie nie znam nawet dokładnej daty. Jeśli do końca września będzie w porządku, być może jest szansa, że będzie tak na dłużej.
Urodziny M. były okej. Mimo mojej abstynencji ze względu na antybiotyk, bawiłam się w miarę dobrze. Później robiłam za matkę Teresę i poszłam do sklepu po żarcie dla tych pijaków, a wieczorem prowadziłam dwójkę z nich do domów. Ktoś musi.
Znowu zamulam. Nawet prac domowych nie chce mi się robić. Obiecująco zaczynam pierwszy rok w nowej szkole... Oby do soboty - planowany jest wypad na miejscowe granie. A jutro do szkoły w sukience - szalona ja.
Posiadać skrzydła - to takie wspaniałe. W dogodnym momencie rozwinąć je, błysnąć czernią piór i w parę sekund zniknąć za drzewami. Bez wyjaśnień, zbędnych komentarzy czy pogardliwych i pełnych żalu spojrzeń. Po prostu - zniknąć.
Na dworze powiało chłodem. Nawet gruba bluza i skóra zaczynają nie starczać. Nie tęskniłam za jesienią. Za niskie temperatury dla mnie. Przynajmniej nic w "rocznicę" nie wróciło. W sumie nie znam nawet dokładnej daty. Jeśli do końca września będzie w porządku, być może jest szansa, że będzie tak na dłużej.
Urodziny M. były okej. Mimo mojej abstynencji ze względu na antybiotyk, bawiłam się w miarę dobrze. Później robiłam za matkę Teresę i poszłam do sklepu po żarcie dla tych pijaków, a wieczorem prowadziłam dwójkę z nich do domów. Ktoś musi.
Znowu zamulam. Nawet prac domowych nie chce mi się robić. Obiecująco zaczynam pierwszy rok w nowej szkole... Oby do soboty - planowany jest wypad na miejscowe granie. A jutro do szkoły w sukience - szalona ja.
Niby grudnia jeszcze nie mamy, ale i tak mi zimno. Może wytrzymam tych kilka miesięcy.
I think I'm dumb
wtorek, 17 września 2013
Ah, ten mój ryj...
Kolejny dzień męczarni, związanych z zakwasami w szyi. Ciekawa jestem, czy choć raz w życiu wyjdę z koncertu bez takich skutków ubocznych...
W sumie to nic. Zamiast skupiać się na ciągle opadającej mi głowie, wspominam te magiczne chwile na dworze z M. i Pawłem. Jak ja kocham takie miejscowe granie za możliwość spotkania się z tymi ludźmi. Kilku stałych bywalców nie było. Będzie jeszcze nie jedna okazja na spotkanie się z nimi. Szykują się kolejne koncerty.
Zawsze można się umówić na mieście i też jakoś spędzić czas. Ale jednak Dujer czy MDK mają swój urok i to coś.
Ojciec zażyczył sobie plakatu z podpisami od chłopaków. Da się załatwić. Dał mi kolejny pretekst do pojechania na Karolinę.
Z powrotem jest na ten głupi i mój sposób dobrze. Może nadal nie zawsze chce mi się uśmiechać, kiedy ktoś sobie tego zażyczy, może nadal przesadzam, mam słabe argumenty czy wpadam w złość być może z byle powodu, ale jest dobrze i dla mnie tylko to się liczy. Bo, kurwa, lubię ten stan. Lubię nie pamiętać. Lubię żyć tu i teraz, a nie tam i kiedyś.
Klasa okazała się zajebista. Jedni nic do mnie nie mówią, inni mówią że ze mną nie wytrzymają przez te trzy lata. Zobaczymy. Przecież nikogo nie zmuszam do kontaktu ze mną.
Poczta Polska to dziwka. Zajebała mi sukienkę. Nie lubię czekać. A oni mi każą. Rozbój w biały dzień!
Blog jest o mnie, więc trochę mnie w wersji fizycznej też powinno być, nie? Dlatego wstawiam moje maleństwo. Kocham, mimo jego krzywości...
Ej, wiecie co? Znowu pada deszcz...
Chcę złapać oddech
W sumie to nic. Zamiast skupiać się na ciągle opadającej mi głowie, wspominam te magiczne chwile na dworze z M. i Pawłem. Jak ja kocham takie miejscowe granie za możliwość spotkania się z tymi ludźmi. Kilku stałych bywalców nie było. Będzie jeszcze nie jedna okazja na spotkanie się z nimi. Szykują się kolejne koncerty.
Zawsze można się umówić na mieście i też jakoś spędzić czas. Ale jednak Dujer czy MDK mają swój urok i to coś.
Ojciec zażyczył sobie plakatu z podpisami od chłopaków. Da się załatwić. Dał mi kolejny pretekst do pojechania na Karolinę.
Z powrotem jest na ten głupi i mój sposób dobrze. Może nadal nie zawsze chce mi się uśmiechać, kiedy ktoś sobie tego zażyczy, może nadal przesadzam, mam słabe argumenty czy wpadam w złość być może z byle powodu, ale jest dobrze i dla mnie tylko to się liczy. Bo, kurwa, lubię ten stan. Lubię nie pamiętać. Lubię żyć tu i teraz, a nie tam i kiedyś.
Klasa okazała się zajebista. Jedni nic do mnie nie mówią, inni mówią że ze mną nie wytrzymają przez te trzy lata. Zobaczymy. Przecież nikogo nie zmuszam do kontaktu ze mną.
Poczta Polska to dziwka. Zajebała mi sukienkę. Nie lubię czekać. A oni mi każą. Rozbój w biały dzień!
Blog jest o mnie, więc trochę mnie w wersji fizycznej też powinno być, nie? Dlatego wstawiam moje maleństwo. Kocham, mimo jego krzywości...
Ej, wiecie co? Znowu pada deszcz...
Chcę złapać oddech
poniedziałek, 9 września 2013
Mała paranoja
Znowu jest dobrze. Wyjaśnienia nie były zbyt wylewne, ale chyba wystarczające. Przynajmniej nie ma już tej dziwnej ciszy...
Nagła zmiana nastroju chyba mnie dobiła. Znowu jestem osowiała, otępiała. Taka nieswoja... Powoli ze stanu zbitego psa przechodzę w ten neutralny i poniekąd lepszy.
Łatwo jest wejść w bagno. Bo życie, bo słabość, bo towarzystwo, bo kurwa tak. Nie chcę i chcę zarazem. Chcę na chwilę zniknąć, ale boję się, co będzie później. Muszę liczyć się z M. W sumie on też ma wiele do powiedzenia odnośnie mnie i mojego zachowania czy bezpieczeństwa. Choć oboje doskonale wiemy o tym, że jak się uprę to tak czy siak coś głupiego zrobię. Jak zwykle z resztą.
Powinnam wyciszyć myśli. Usiąść, posłuchać ciszy dotąd, aż będę pewna, że nic się nie stanie. Skorupa już dawno spadła i jestem chyba za bardzo podatna na to, co widzę i słyszę. Nadal nie chcę przyznać, że jestem słaba. Chyba jeszcze nie. Chyba jeszcze się trzymam. Tak kurczowo; za cudzy rękaw.
Nie lubię pisać bez przemyślenia, tak nieskładnie. Ale to bardziej od siebie, niż najlepiej dobrane słowa. Muszę się wygadać (wypisać). To czasem pomaga. Musi pomóc.
To możliwe, żeby tak dalekie w czasie wydarzenia miały nadal wpływ na to wszystko? Czy to już tylko moja mała paranoja?
Kurwa, jestem zbyt emocjonalna.
Śnię o nieistnieniu
Nagła zmiana nastroju chyba mnie dobiła. Znowu jestem osowiała, otępiała. Taka nieswoja... Powoli ze stanu zbitego psa przechodzę w ten neutralny i poniekąd lepszy.
Łatwo jest wejść w bagno. Bo życie, bo słabość, bo towarzystwo, bo kurwa tak. Nie chcę i chcę zarazem. Chcę na chwilę zniknąć, ale boję się, co będzie później. Muszę liczyć się z M. W sumie on też ma wiele do powiedzenia odnośnie mnie i mojego zachowania czy bezpieczeństwa. Choć oboje doskonale wiemy o tym, że jak się uprę to tak czy siak coś głupiego zrobię. Jak zwykle z resztą.
Powinnam wyciszyć myśli. Usiąść, posłuchać ciszy dotąd, aż będę pewna, że nic się nie stanie. Skorupa już dawno spadła i jestem chyba za bardzo podatna na to, co widzę i słyszę. Nadal nie chcę przyznać, że jestem słaba. Chyba jeszcze nie. Chyba jeszcze się trzymam. Tak kurczowo; za cudzy rękaw.
Nie lubię pisać bez przemyślenia, tak nieskładnie. Ale to bardziej od siebie, niż najlepiej dobrane słowa. Muszę się wygadać (wypisać). To czasem pomaga. Musi pomóc.
To możliwe, żeby tak dalekie w czasie wydarzenia miały nadal wpływ na to wszystko? Czy to już tylko moja mała paranoja?
Kurwa, jestem zbyt emocjonalna.
Śnię o nieistnieniu
sobota, 7 września 2013
Nowe wiadomości
Jestem wściekła. Dawno tak wściekła nie byłam. Fałszywość i dwulicowość działają na mnie jak płachta na byka.
Nienawidzę momentów, kiedy dowiaduję się, że tak naprawdę nic nie wiem, żyłam w błędzie czy niedomówieniu. Nienawidzę momentów, gdy trzeba to rozwiązać i wyjaśnić. Wpadam wtedy w furię i z reguły nie panuję nad słowami. Działam pod wpływem chwili.
W sumie obojętne mi wtedy czy kogoś zranię czy nie.
Takich chwil przeżyłam niewiele, ale wystarczająco, by mieć ich dosyć i żeby starać się ich unikać.
Doszłam, kurwa, do wniosku, że jestem za dobra. Zrobiłam z siebie służącą, wyjście awaryjne, a ludzie to po prostu wykorzystują kiedy i jak chcą.
Wychodzi na to, że lepiej jest być znienawidzonym przez wszystkich egoistą niż głupią, szmacianą lalką do wysługiwania się w dogodnym momencie.
Skończył się dzień dziecka. Nie mam zamiaru naprawiać jesieni - co było, to było i chuj. Jestem przez to jaka jestem i nie mam zamiaru biegać za W. i żądać czy błagać przeprosin czy czegokolwiek. Przyjacielem też mi raczej nie będzie, więc niech się nie wysila i nie męczy. Cytując pewną osobę, niech się po prostu pierdoli.
W końcu sama sobie pokazałam, jaka jestem i co robię. Tak naprawdę to, co robię jest zbędne, a wręcz złe. Wtrącam się, nie ma mnie wtedy, kiedy powinnam być, narzucam się ze swoimi gównianymi pisaninami.. Jestem tylko SZTUCZNYM TŁUMEM.
A teraz idę być śmieciem gdzie indziej i myśleć nad rozdziałem nowego "czegoś", które tylko zapełnia białe kartki z drukarki. A później wesele. Kurwa, mam ochotę się schlać, a nie mogę. Popatrzę się na butelki i nawdycham się oparów. Mam nadzieję, że w nocy zapomnę. A później od nowa tydzień w szkole i wir zajęć. Kiedyś zapomnę.
Biała suknia na czarnej duszy kręci się, kręci się, kręci się wciąż...
Nienawidzę momentów, kiedy dowiaduję się, że tak naprawdę nic nie wiem, żyłam w błędzie czy niedomówieniu. Nienawidzę momentów, gdy trzeba to rozwiązać i wyjaśnić. Wpadam wtedy w furię i z reguły nie panuję nad słowami. Działam pod wpływem chwili.
W sumie obojętne mi wtedy czy kogoś zranię czy nie.
Takich chwil przeżyłam niewiele, ale wystarczająco, by mieć ich dosyć i żeby starać się ich unikać.
Doszłam, kurwa, do wniosku, że jestem za dobra. Zrobiłam z siebie służącą, wyjście awaryjne, a ludzie to po prostu wykorzystują kiedy i jak chcą.
Wychodzi na to, że lepiej jest być znienawidzonym przez wszystkich egoistą niż głupią, szmacianą lalką do wysługiwania się w dogodnym momencie.
Skończył się dzień dziecka. Nie mam zamiaru naprawiać jesieni - co było, to było i chuj. Jestem przez to jaka jestem i nie mam zamiaru biegać za W. i żądać czy błagać przeprosin czy czegokolwiek. Przyjacielem też mi raczej nie będzie, więc niech się nie wysila i nie męczy. Cytując pewną osobę, niech się po prostu pierdoli.
W końcu sama sobie pokazałam, jaka jestem i co robię. Tak naprawdę to, co robię jest zbędne, a wręcz złe. Wtrącam się, nie ma mnie wtedy, kiedy powinnam być, narzucam się ze swoimi gównianymi pisaninami.. Jestem tylko SZTUCZNYM TŁUMEM.
A teraz idę być śmieciem gdzie indziej i myśleć nad rozdziałem nowego "czegoś", które tylko zapełnia białe kartki z drukarki. A później wesele. Kurwa, mam ochotę się schlać, a nie mogę. Popatrzę się na butelki i nawdycham się oparów. Mam nadzieję, że w nocy zapomnę. A później od nowa tydzień w szkole i wir zajęć. Kiedyś zapomnę.
Biała suknia na czarnej duszy kręci się, kręci się, kręci się wciąż...
wtorek, 3 września 2013
Dłuższe wakacje
Przechodzę przez długi korytarz. Mijam dziesiątki obcych mi twarzy. Wszystkie z nich wydają mi się takie same. Mam wrażenie, że każda patrzy na mnie z pogardą, wyższością i być może cieniem współczucia.
Tak, zawitałam do nowej szkoły. Wyobrażałam to sobie trochę inaczej, ale załóżmy, że inni też czują się trochę skrępowani i boją się odezwać. Na lekcjach słucham wymagań nauczycieli i regulaminów, a na przerwach obserwuję przez wysokie okna pogarszającą się pogodę. Czuję się obca i zbyt anonimowa.
Rok szkolny przywitałam gorączką i bólem głowy. Trochę mi to na rękę, bo nie muszę spędzać czasu wśród całkiem nie znanych mi ludzi. Oni dziś idą w markowych ubraniach na integrację w pizzerii, a ja w piżamie na herbatę do kuchni.
Wszystko ucichło. Siedzę sobie i nie pamiętam, że mam pamiętać. Chwilowa ulga spływa na moje skołatane nerwy i pozwala myśleć o niebieskich migdałach. Znowu zaczynam się zastanawiać, kiedy to się skończy i znowu wrócę do starego piekła.
Za każdym razem, gdy przechodzę przez ulicę, mam wizje wypadków samochodowych z moim udziałem. Mam wrażenie, że zaraz zostanie ze nie krwawa miazga, choć ulica jest pusta. Przeczucie czy obsesja?
Za kilkanaście dni wyniki z konkursu. Wątpię, bym zajęła jakiekolwiek miejsce. Szczerze się zdziwię, jeśli tak będzie. Niezależnie od wyniku, będę próbować w innych. Może kiedyś ktoś mnie doceni lub przyzna nagrodę za upór.
Usta bolą od niemówienia.
czwartek, 29 sierpnia 2013
Rozterki
Gubię się.
Miałam być wredna, oschła, a jestem miła i pozytywna. Miałam nienawidzić, a toleruję. Chciałam skatować, a przytulam i pocieszam.
Czy to znaczy, że nagle będzie już dobrze na zawsze? Że mam nowego przyjaciela? Że już (wreszcie) jest dobrze? Tak po prostu? Tak nagle?
Nie trafia to do mnie. Przyzwyczaiłam się, że jest źle (lub gorzej). Jak po tych miesiącach dna, niebytu i bezsilności ma nagle w mojej głowie utrwalić się myśl, że JEST DOBRZE?
Mam pozwolić części mnie, która pamięta, nienawidzi i cierpi, umrzeć? Odnoszę wrażenie, że to dla mnie niewykonalne. Przyzwyczaiłam się do bycia Podwójną, chodzącą depresją.. jednak po prostu sobą.
Kiedyś chciałam się od tego wszystkiego uwolnić. A teraz, jak ten moment ma nastąpić, okazuje się, że chyba nie mogę. Może potrzebna mi pomoc? A może to jednak prawdziwa i cała ja?
Chyba jeszcze za bardzo żyję przeszłością.
Wczoraj dowiedziałam się, że to, co było, trzeba pamiętać.
A co, jeśli to, co kiedyś, niszczy?
Może kiedyś zapomnę, że istniałeś..
Miałam być wredna, oschła, a jestem miła i pozytywna. Miałam nienawidzić, a toleruję. Chciałam skatować, a przytulam i pocieszam.
Czy to znaczy, że nagle będzie już dobrze na zawsze? Że mam nowego przyjaciela? Że już (wreszcie) jest dobrze? Tak po prostu? Tak nagle?
Nie trafia to do mnie. Przyzwyczaiłam się, że jest źle (lub gorzej). Jak po tych miesiącach dna, niebytu i bezsilności ma nagle w mojej głowie utrwalić się myśl, że JEST DOBRZE?
Mam pozwolić części mnie, która pamięta, nienawidzi i cierpi, umrzeć? Odnoszę wrażenie, że to dla mnie niewykonalne. Przyzwyczaiłam się do bycia Podwójną, chodzącą depresją.. jednak po prostu sobą.
Kiedyś chciałam się od tego wszystkiego uwolnić. A teraz, jak ten moment ma nastąpić, okazuje się, że chyba nie mogę. Może potrzebna mi pomoc? A może to jednak prawdziwa i cała ja?
Chyba jeszcze za bardzo żyję przeszłością.
Wczoraj dowiedziałam się, że to, co było, trzeba pamiętać.
A co, jeśli to, co kiedyś, niszczy?
Może kiedyś zapomnę, że istniałeś..
czwartek, 22 sierpnia 2013
"Normalność"
W końcu dom!
Umierałam już z nudów w tej małej mieścinie. Z tęsknoty również. Odliczałam dni do powrotu, snując plany na popołudnia.
Nadal trochę jeszcze wściekła usiłuję zetrzeć resztki sadzy z pleców i włosów. Mimo zniszczonej bluzy (mam nadzieję, że się spierze!), jestem zadowolona. Jedyne, co nie dawało mi spokoju, był fakt, że spędzam całe popołudnie z W. Nie byłam pewna jak się mam zachowywać. Wyszło na to, że traktowałam go, jakby nie był W. a jakimś człowieczkiem, z którym spędzam czas w pustym magazynie razem z Mik. i M. Skoro uważa mnie za przyjaciółkę, niech mu będzie. To on tak myśli; nie ja..
Ponownie stałam się obojętna. Nie przeszkadza mi jego obecność, obrazy z przeszłości próbuję zamazać dużą jak na mnie ilością wina. Próbuję śmiać się Losowi w twarz. Długo tak pociągnę? Nie wiem. Znowu balansuję na granicy. Jeden głupi krok czy osłabienie i opadnę na dno. A chyba tego nie chcę.
To takie męczące. Mam dość. Tak skrajne uczucia siedzą w mojej głowie. Miotają mną raz na jedną, raz na drugą stronę. To jak zabawa w przeciąganie liny. Czuję się jak ta lina.
Zaczynam otwierać się na kartkach. Niedbałymi, szybko nakreślonymi literami zostawiam swój autoportret w zeszycie. Kolejna terapia? Może kolejny akt bezsilności? Nie wiem. Nie wiem nawet, czy pomaga. Staję się tylko ciałem. Wszystko inne ulatuje, kamienieje, zanika. Mam ochotę siedzieć i patrzeć się w dobrze nie określony punkt.
Z drugiej strony chcę słońca za oknem. Chcę zjeść w pośpiechu obiad i wybiec gdzieś przed siebie. Śmiać się w głos, tańczyć i dobrze się bawić. Pomimo tej obojętności w środku.
Mam dość.
Kim ja do cholery jestem...?
Umierałam już z nudów w tej małej mieścinie. Z tęsknoty również. Odliczałam dni do powrotu, snując plany na popołudnia.
Nadal trochę jeszcze wściekła usiłuję zetrzeć resztki sadzy z pleców i włosów. Mimo zniszczonej bluzy (mam nadzieję, że się spierze!), jestem zadowolona. Jedyne, co nie dawało mi spokoju, był fakt, że spędzam całe popołudnie z W. Nie byłam pewna jak się mam zachowywać. Wyszło na to, że traktowałam go, jakby nie był W. a jakimś człowieczkiem, z którym spędzam czas w pustym magazynie razem z Mik. i M. Skoro uważa mnie za przyjaciółkę, niech mu będzie. To on tak myśli; nie ja..
Ponownie stałam się obojętna. Nie przeszkadza mi jego obecność, obrazy z przeszłości próbuję zamazać dużą jak na mnie ilością wina. Próbuję śmiać się Losowi w twarz. Długo tak pociągnę? Nie wiem. Znowu balansuję na granicy. Jeden głupi krok czy osłabienie i opadnę na dno. A chyba tego nie chcę.
To takie męczące. Mam dość. Tak skrajne uczucia siedzą w mojej głowie. Miotają mną raz na jedną, raz na drugą stronę. To jak zabawa w przeciąganie liny. Czuję się jak ta lina.
Zaczynam otwierać się na kartkach. Niedbałymi, szybko nakreślonymi literami zostawiam swój autoportret w zeszycie. Kolejna terapia? Może kolejny akt bezsilności? Nie wiem. Nie wiem nawet, czy pomaga. Staję się tylko ciałem. Wszystko inne ulatuje, kamienieje, zanika. Mam ochotę siedzieć i patrzeć się w dobrze nie określony punkt.
Z drugiej strony chcę słońca za oknem. Chcę zjeść w pośpiechu obiad i wybiec gdzieś przed siebie. Śmiać się w głos, tańczyć i dobrze się bawić. Pomimo tej obojętności w środku.
Mam dość.
Kim ja do cholery jestem...?
sobota, 3 sierpnia 2013
Wielka cisza
Jak ja siebie nienawidzę. Już po raz enty spadłam na dno, próbuję się udźwignąć i wrócić do "normy" sprzed upadku. Irytuje mnie to. Ciągle powtarzana jest ta sama sekwencja myśli, słów i humorów. Mogę śmiało powiedzieć, że już mnie to nudzi. Dopiero teraz, bo wcześniej chciałam zniknąć. Poradziłam sobie sama. Musiałam.
W. powiedział mi, że uważa mnie za przyjaciółkę. W sumie obojętne mi to, co on sobie o mnie myśli i kim dla niego jestem. Mam dosyć słuchać (czytać) jaki on to wspaniały nie jest. Rzygam tym - po prostu. Albo jest na tyle głupi, że nie widzi mojego nastawienia do niego, albo po prostu ma to w dupie. Nie obchodzi mnie to. Nie obchodzi mnie cały W.
Los po raz drugi nie dał mi szansy na wyjaśnienie jesieni. Znowu otarłam się o prawdę. Postanowiłam, że zostawię idiotyczny pomysł rozmowy z W. na ten temat w sferze absurdów. Nie chcę do tego wracać. Nie chcę się przy nim otwierać. Nie po tym wszystkim. To chyba jeszcze za świeże dla mnie.
To wszystko, co teraz napisałam to wynik chęci wstania z dna. Znowu obudziła się nienawiść. Znowu przez kilkusekundowe scenki z przeszłości napływają łzy do oczu. Znowu mam dosyć siebie i ludzi w okół mnie. Znowu mam ochotę zostać w pokoju i nie istnieć...
M. się nie odzywa. Pewnie nie ma czasu - Woodstock to jednak coś. Trochę za nim tęsknię - to fakt. Ale z drugiej strony bardzo szybko przywykłam do jego braku. Wieczorami jestem z nim myślami. Boję się o niego, ale jednak mu ufam. Szkoda tylko, że nie zobaczymy się przez kolejne dwa tygodnie...
Dziękuję Ci, Bartusiu. Jesteś moim aniołem. Noce to najlepszy moment na oczyszczenie dusz. Szczególne z kimś, kto cię rozumie. Albo chociaż wysłucha.
Wyjeżdżam na wakacje z rodziną. Wracam w połowie sierpnia. Nie będę miała dostępu do komputera czy internetu, dlatego zapowiadam wielką ciszę na blogu. W końcu odpocznę od tak wielu miejsc. Naprawdę tego potrzebuję.
W. powiedział mi, że uważa mnie za przyjaciółkę. W sumie obojętne mi to, co on sobie o mnie myśli i kim dla niego jestem. Mam dosyć słuchać (czytać) jaki on to wspaniały nie jest. Rzygam tym - po prostu. Albo jest na tyle głupi, że nie widzi mojego nastawienia do niego, albo po prostu ma to w dupie. Nie obchodzi mnie to. Nie obchodzi mnie cały W.
Los po raz drugi nie dał mi szansy na wyjaśnienie jesieni. Znowu otarłam się o prawdę. Postanowiłam, że zostawię idiotyczny pomysł rozmowy z W. na ten temat w sferze absurdów. Nie chcę do tego wracać. Nie chcę się przy nim otwierać. Nie po tym wszystkim. To chyba jeszcze za świeże dla mnie.
To wszystko, co teraz napisałam to wynik chęci wstania z dna. Znowu obudziła się nienawiść. Znowu przez kilkusekundowe scenki z przeszłości napływają łzy do oczu. Znowu mam dosyć siebie i ludzi w okół mnie. Znowu mam ochotę zostać w pokoju i nie istnieć...
M. się nie odzywa. Pewnie nie ma czasu - Woodstock to jednak coś. Trochę za nim tęsknię - to fakt. Ale z drugiej strony bardzo szybko przywykłam do jego braku. Wieczorami jestem z nim myślami. Boję się o niego, ale jednak mu ufam. Szkoda tylko, że nie zobaczymy się przez kolejne dwa tygodnie...
Dziękuję Ci, Bartusiu. Jesteś moim aniołem. Noce to najlepszy moment na oczyszczenie dusz. Szczególne z kimś, kto cię rozumie. Albo chociaż wysłucha.
Wyjeżdżam na wakacje z rodziną. Wracam w połowie sierpnia. Nie będę miała dostępu do komputera czy internetu, dlatego zapowiadam wielką ciszę na blogu. W końcu odpocznę od tak wielu miejsc. Naprawdę tego potrzebuję.
Wszyscy się dziwią, czemu tak kocham happysad. Ludzie oceniają, bez dokładniejszego poznania czy wgłębienia się w temat. Odpowiedź jest prosta - za teksty, które towarzyszą niemal każdej chwili mojego życia. Nie obchodzi mnie to, że "nie pasuje do punkówy". Trzeba być głupim, żeby zamykać się w granicach jednego gatunku muzyki.
Teraz to mnie nie będzie. Zatęsknisz choć raz?
wtorek, 30 lipca 2013
Przeklęta ulica
Znowu. Znowu zdycham. Znowu mnie nie ma. Znowu mam wszystkiego dosyć. Znowu chcę zniknąć, zostawiając za sobą tylko głośny wrzask bezsilności.
Długo jeszcze będę to przerabiać? Często jeszcze będę traciła grunt pod nogami? Ile jeszcze własnych łez się nałykam w głośne od myśli noce?
Wczoraj tam stałam. Pies siedział i cierpliwie czekał, aż wrócę pamięcią do tych kilku sekund.
Wieczór. Latarnie rzucają kręgi światła. Powietrze jest rześkie. Wieje lekki, przyjemny wiatr. Przemykamy między blokami - na skróty. Rozmawiamy. Właściwie to on ciągle gada. O muzyce, o zespole, o próbach... Nie interesuje mnie to, ale słucham. Być może z grzeczności. W końcu stajemy blisko jego bloku. Pod wpływem impulsu rzucam pytanie. Oczekuję wyczerpującej odpowiedzi, może kłamstwa czy przesadnej szczerości. Zamiast tego otrzymuję dwa przeklęte słowa, które uderzają we mnie z siłą rozpędzonej ciężarówki. Nie wiem co powiedzieć. Nie wiem co zrobić. Z wściekłością patrzę mu w oczy. Widzę zwykłą obojętność i znudzenie. Nie wytrzymuję. Odwracam się na pięcie i idę przed siebie szybkim krokiem. Pamiętam jeszcze charakterystyczny tupot butów żołnierskich o płytki chodnika. Nie spojrzałam w tamtą stronę. Nie chciałam dawać mu tej satysfakcji. Dopiero, gdy skręcałam w następną ulicę, rzuciłam okiem. Zobaczyłam, jak powoli szedł w stronę klatki schodowej, paląc elektryka. Ostatnie, co wtedy ujrzałam to jego.. uśmiech.
Ponownie znienawidziłam to miejsce. Zawsze, gdy tamtędy przechodzę, patrzę w to samo miejsce...
Raz chciałam wyjaśnić. Zapytać. Zażądać przeprosin. Po prostu dać sobie prawo do zapomnienia. Nie wyszło. A nie mam chyba odwagi, by sama taką sytuację wywołać.
Nadal gram rolę niewzruszonej i twardej. Pozwoliłam mu przyjąć to jako coś normalnego; coś co nigdy się nie wydarzyło. Coś.. nieważnego.
Chcę pomagać innym, choć czasem nie znam dokładnie człowieka, jego problemów czy szczegółów z życia. Z pewnością siebie godną pawia doradzam, oceniam, podtrzymuję na duchu.
A ja... A ja sama sobie nie umiem, do cholery nie umiem, od niemal roku!
Boję się. Coraz częściej się boję. Może to nie tylko część charakteru? Może to już.. coś więcej.
Nie ma Cię. Dam radę sama?
Długo jeszcze będę to przerabiać? Często jeszcze będę traciła grunt pod nogami? Ile jeszcze własnych łez się nałykam w głośne od myśli noce?
Wczoraj tam stałam. Pies siedział i cierpliwie czekał, aż wrócę pamięcią do tych kilku sekund.
Wieczór. Latarnie rzucają kręgi światła. Powietrze jest rześkie. Wieje lekki, przyjemny wiatr. Przemykamy między blokami - na skróty. Rozmawiamy. Właściwie to on ciągle gada. O muzyce, o zespole, o próbach... Nie interesuje mnie to, ale słucham. Być może z grzeczności. W końcu stajemy blisko jego bloku. Pod wpływem impulsu rzucam pytanie. Oczekuję wyczerpującej odpowiedzi, może kłamstwa czy przesadnej szczerości. Zamiast tego otrzymuję dwa przeklęte słowa, które uderzają we mnie z siłą rozpędzonej ciężarówki. Nie wiem co powiedzieć. Nie wiem co zrobić. Z wściekłością patrzę mu w oczy. Widzę zwykłą obojętność i znudzenie. Nie wytrzymuję. Odwracam się na pięcie i idę przed siebie szybkim krokiem. Pamiętam jeszcze charakterystyczny tupot butów żołnierskich o płytki chodnika. Nie spojrzałam w tamtą stronę. Nie chciałam dawać mu tej satysfakcji. Dopiero, gdy skręcałam w następną ulicę, rzuciłam okiem. Zobaczyłam, jak powoli szedł w stronę klatki schodowej, paląc elektryka. Ostatnie, co wtedy ujrzałam to jego.. uśmiech.
Ponownie znienawidziłam to miejsce. Zawsze, gdy tamtędy przechodzę, patrzę w to samo miejsce...
Raz chciałam wyjaśnić. Zapytać. Zażądać przeprosin. Po prostu dać sobie prawo do zapomnienia. Nie wyszło. A nie mam chyba odwagi, by sama taką sytuację wywołać.
Nadal gram rolę niewzruszonej i twardej. Pozwoliłam mu przyjąć to jako coś normalnego; coś co nigdy się nie wydarzyło. Coś.. nieważnego.
Chcę pomagać innym, choć czasem nie znam dokładnie człowieka, jego problemów czy szczegółów z życia. Z pewnością siebie godną pawia doradzam, oceniam, podtrzymuję na duchu.
A ja... A ja sama sobie nie umiem, do cholery nie umiem, od niemal roku!
Boję się. Coraz częściej się boję. Może to nie tylko część charakteru? Może to już.. coś więcej.
Nie ma Cię. Dam radę sama?
środa, 17 lipca 2013
Przemyślenia z herbatą na biurku
Za każdym razem, gdy zaczynam pisać nowy post, patrzę przez okno. Wbijam wzrok w jeden, nawet dobrze nieokreślony punkt i zastanawiam się, co tak naprawdę ostatnio wydarzyło się na tyle ważnego czy ciekawego, by o tym napisać. Nie lubię pisać o rzeczach pozytywnych. Nie wiem czemu. Taka ze mnie już "chodząca depresja".
Blog powstał w takim okresie mojego życia, kiedy potrzebowałam wyrzucić z siebie to, co ciąży mi na sercu i przeszkadza. Prawdę mówiąc, sama sobie zafundowałam terapię - być może wtedy jeszcze trochę nieświadomie. Okazało się, że to był dość dobry pomysł, bo w sumie jednak pomagało.
Teraz, gdy siedzę nad klawiaturą z kubkiem herbaty (znowu?!) w ręku, niemal nie mogę uwierzyć, że jeszcze kilka miesięcy temu było aż tak źle. Nie chcę hiperbolizować. Każdy inaczej odczuwa i radzi sobie z problemami. Ktoś inny to, co działo się podczas ostatniego roku, potraktowałby jak coś śmiesznego, niewartego uwagi; a ktoś inny mógłby skończyć gorzej niż ja. Różni są ludzie - różne są podejścia do życia i należy to uszanować, a nie wyśmiewać czy ganić.
Boli mnie ślepota, zakorzeniona w nieraz pięknych oczach. Powierzchowne widzenie świata rani zarówno ciebie jak i innych wokół. Nie twierdzę, że wszyscy są powierzchowni! Nie, nie.. Chodzi mi bardziej o tych, którzy oceniają nieznane im osoby po wyglądzie (być może dziwnym) czy zachowaniu. Czym tak naprawdę różni się dziewczyna z prostymi włosami, w modnej sukience i butach, z idealnym makijażem od dziewczyny z kilkoma kolczykami na twarzy, farbowanymi na nietypowy kolor włosami, w glanach, skórze i kraciakach i z nie do końca perfekcyjną kreską na oku? Na pierwszy rzut oka - wszystkim, a po poznaniu każdej - może w sumie tylko gustem, stylem i zainteresowaniami? A może te różnice spowodowałyby narodziny przyjaźni?
Różne i kręte są ścieżki Losu. Dyskryminacja i brak tolerancji oraz zrozumienia tylko podrzucają nam kłody pod nogi. Może warto czasem nie kierować się pierwszym wrażeniem?
Nie mam na celu tak modnego dziś "hejtowania" kogokolwiek. Mam swoje zdanie na jakiś temat i po prostu nie boję się go przedstawić. Można mnie odebrać za osobę wywyższającą się, pyszną, ale też może mam jednak choć odrobinę racji? Myślenie boli, nie? Łatwiej napisać anonimowy komentarz o treści np. "Idiotka, gówno wiesz!" niż przyznać rację. Wiem o tym doskonale.
Wracając do spraw życia codziennego: rodzice mnie zadziwili. Zaakceptowali septum bez większej awantury. Chyba uznali, że jednak nie ma na mnie mocnych w tej kwestii..
Szykuje się dziś wyjście. Impreza nad rzeczką - czemu nie! Tak dawno nie widziałam tych pijaków. Znowu powrót po czasie? Mam nadzieję, że nie. W końcu cierpliwość ojca się wyczerpie.
Nowy rozdział Szyszki nabiera kształtów. Muszę jeszcze znaleźć motywację na choć parę wierszy. Mam aspirację na konkurs. Tylko czy nie jestem jeszcze na etapie początkującego "poety"?
Ostatnio prześladują mnie wrony
Blog powstał w takim okresie mojego życia, kiedy potrzebowałam wyrzucić z siebie to, co ciąży mi na sercu i przeszkadza. Prawdę mówiąc, sama sobie zafundowałam terapię - być może wtedy jeszcze trochę nieświadomie. Okazało się, że to był dość dobry pomysł, bo w sumie jednak pomagało.
Teraz, gdy siedzę nad klawiaturą z kubkiem herbaty (znowu?!) w ręku, niemal nie mogę uwierzyć, że jeszcze kilka miesięcy temu było aż tak źle. Nie chcę hiperbolizować. Każdy inaczej odczuwa i radzi sobie z problemami. Ktoś inny to, co działo się podczas ostatniego roku, potraktowałby jak coś śmiesznego, niewartego uwagi; a ktoś inny mógłby skończyć gorzej niż ja. Różni są ludzie - różne są podejścia do życia i należy to uszanować, a nie wyśmiewać czy ganić.
Boli mnie ślepota, zakorzeniona w nieraz pięknych oczach. Powierzchowne widzenie świata rani zarówno ciebie jak i innych wokół. Nie twierdzę, że wszyscy są powierzchowni! Nie, nie.. Chodzi mi bardziej o tych, którzy oceniają nieznane im osoby po wyglądzie (być może dziwnym) czy zachowaniu. Czym tak naprawdę różni się dziewczyna z prostymi włosami, w modnej sukience i butach, z idealnym makijażem od dziewczyny z kilkoma kolczykami na twarzy, farbowanymi na nietypowy kolor włosami, w glanach, skórze i kraciakach i z nie do końca perfekcyjną kreską na oku? Na pierwszy rzut oka - wszystkim, a po poznaniu każdej - może w sumie tylko gustem, stylem i zainteresowaniami? A może te różnice spowodowałyby narodziny przyjaźni?
Różne i kręte są ścieżki Losu. Dyskryminacja i brak tolerancji oraz zrozumienia tylko podrzucają nam kłody pod nogi. Może warto czasem nie kierować się pierwszym wrażeniem?
Nie mam na celu tak modnego dziś "hejtowania" kogokolwiek. Mam swoje zdanie na jakiś temat i po prostu nie boję się go przedstawić. Można mnie odebrać za osobę wywyższającą się, pyszną, ale też może mam jednak choć odrobinę racji? Myślenie boli, nie? Łatwiej napisać anonimowy komentarz o treści np. "Idiotka, gówno wiesz!" niż przyznać rację. Wiem o tym doskonale.
Wracając do spraw życia codziennego: rodzice mnie zadziwili. Zaakceptowali septum bez większej awantury. Chyba uznali, że jednak nie ma na mnie mocnych w tej kwestii..
Szykuje się dziś wyjście. Impreza nad rzeczką - czemu nie! Tak dawno nie widziałam tych pijaków. Znowu powrót po czasie? Mam nadzieję, że nie. W końcu cierpliwość ojca się wyczerpie.
Nowy rozdział Szyszki nabiera kształtów. Muszę jeszcze znaleźć motywację na choć parę wierszy. Mam aspirację na konkurs. Tylko czy nie jestem jeszcze na etapie początkującego "poety"?
Ostatnio prześladują mnie wrony
poniedziałek, 8 lipca 2013
O, mur...
Kolejne popołudnie i wieczór spędzone na objadaniu się chipsami i popijaniu je colą. Po prostu cudnie...
Idealne 24 stopnie, bezchmurne niebo i lekki wiatr zostały przeze mnie zignorowane. Być może z lenistwa, braku pomysłu na dzień czy ze zrezygnowania.
Kiedy siedziałam z książką w jednej i szklanką w drugiej dłoni, niespodziewanie a boleśnie ukłuła mnie myśl, że znowu jestem ograniczona. Znowu z klapkami na oczach biegłam przed siebie, niemal nie skręcając kostek i karku. W końcu zdyszana stanęłam i zobaczyłam czarny, wysoki mur.
Zawiązałam sobie na szyi, rękach i nogach sznurki i wręczyłam je jednej osobie, by mną poruszał jak kukiełką w teatrze dla dzieci. Zrobiłam to, nie wiedząc o konsekwencjach. Tak naprawdę, gdybym poprowadziła to wszystko inaczej, nie było by tak. Tylko co zrobić, jeśli jestem w pewnym sensie od kogoś uzależniona (tak jak można się uzależnić od narkotyku; nie chodzi mi o uzależnienie materialne)? Aż chce się napisać, że nic.
Chciałabym to zmienić, ale pojawia się myśl, że niepotrzebnie. Co jak co, ale mi z tym dobrze. Tylko trochę boli to, że już nie potrafię i boję się odezwać do kogokolwiek innego, by się np. umówić. Jestem przekonana, że inni mają swoje życie, sprawy; nie mają czasu. A ja tylko przeszkadzam...
I jeszcze to głupie zażenowanie sobą - jestem zła, a mówię, że nie jestem. Chcę się złościć, ale wiem, że to niepotrzebne. Bo wiem, że tym zranię. A tego nie chcę.
Z innej beczki, ale szybko: opaliłam sobie uda, ramiona i dekolt - znowu. Po raz drugi odkręciła mi się kulka w septumie. Tym razem na szczęście problemów z nią nie było. Wakacje mijają trochę za szybko, ale co zrobić..? Dostałam się tam, gdzie chciałam (boję się jak cholera).
Boję się nocy. Boję się nocnych myśli. Niepokój puka do drzwi mojego pokoju, gdy słońce czerwienieje i ucieka za drzewa... Jeszcze chwila i będzie wszystko jasne. Musi być dobrze. Nie chcę, by sny się spełniły... Były zbyt realistyczne.
Potrzebuję ukojenia.
Zapewnienia, że wszystko będzie dobrze.
I jeszcze jakichś rąk, żeby zasłoniły mnie od tego, co złe...
O, Losie, bądź dobry i łaskawy!
Idealne 24 stopnie, bezchmurne niebo i lekki wiatr zostały przeze mnie zignorowane. Być może z lenistwa, braku pomysłu na dzień czy ze zrezygnowania.
Kiedy siedziałam z książką w jednej i szklanką w drugiej dłoni, niespodziewanie a boleśnie ukłuła mnie myśl, że znowu jestem ograniczona. Znowu z klapkami na oczach biegłam przed siebie, niemal nie skręcając kostek i karku. W końcu zdyszana stanęłam i zobaczyłam czarny, wysoki mur.
Zawiązałam sobie na szyi, rękach i nogach sznurki i wręczyłam je jednej osobie, by mną poruszał jak kukiełką w teatrze dla dzieci. Zrobiłam to, nie wiedząc o konsekwencjach. Tak naprawdę, gdybym poprowadziła to wszystko inaczej, nie było by tak. Tylko co zrobić, jeśli jestem w pewnym sensie od kogoś uzależniona (tak jak można się uzależnić od narkotyku; nie chodzi mi o uzależnienie materialne)? Aż chce się napisać, że nic.
Chciałabym to zmienić, ale pojawia się myśl, że niepotrzebnie. Co jak co, ale mi z tym dobrze. Tylko trochę boli to, że już nie potrafię i boję się odezwać do kogokolwiek innego, by się np. umówić. Jestem przekonana, że inni mają swoje życie, sprawy; nie mają czasu. A ja tylko przeszkadzam...
I jeszcze to głupie zażenowanie sobą - jestem zła, a mówię, że nie jestem. Chcę się złościć, ale wiem, że to niepotrzebne. Bo wiem, że tym zranię. A tego nie chcę.
Z innej beczki, ale szybko: opaliłam sobie uda, ramiona i dekolt - znowu. Po raz drugi odkręciła mi się kulka w septumie. Tym razem na szczęście problemów z nią nie było. Wakacje mijają trochę za szybko, ale co zrobić..? Dostałam się tam, gdzie chciałam (boję się jak cholera).
Boję się nocy. Boję się nocnych myśli. Niepokój puka do drzwi mojego pokoju, gdy słońce czerwienieje i ucieka za drzewa... Jeszcze chwila i będzie wszystko jasne. Musi być dobrze. Nie chcę, by sny się spełniły... Były zbyt realistyczne.
Potrzebuję ukojenia.
Zapewnienia, że wszystko będzie dobrze.
I jeszcze jakichś rąk, żeby zasłoniły mnie od tego, co złe...
O, Losie, bądź dobry i łaskawy!
środa, 3 lipca 2013
Trochę pozytywu
Ciężkie, szare chmury okalają niebo nad moim blokiem. Powodują senność oraz nie dają mi uwierzyć, że minął już rok i znowu są wakacje.
Siedzę. Popijam słodką jak cholera herbatę, a minuty się tak pięknie się dłużą... Coraz częściej wracam myślami do wydarzeń sprzed roku. Wspominam, uśmiecham się. Żałuję, że nigdy już tak samo jak wtedy nie będzie.
Przeraża mnie nagły skok w przepaść zła w mojej wyobraźni, kiedy wspominam jesień. Przeklęty wrzesień i październik nadal kołują gdzieś w labiryntach mojej głowy. Jednak wytrwale i uparcie się z nich leczę, z czego jestem dumna. Znalazłam sojuszników, co podtrzymuje mnie na duchu - nie tylko ja czegoś takiego doświadczyłam. Pocieszające.
Suchość w ustach i lekkie rozkojarzenie wprawiają mnie w dobry nastrój. Przynajmniej wiem, że żyję i mam jako takie życie towarzyskie.
Wschodni, choć zimny, wiatr przynosi ziarenka wiary w siebie i optymizmu. Wplata mi je w roztrzepane włosy i z szumem ucieka między budynki oblanego zachodzącym słońcem osiedla. Popołudniowe spacery robią swoje - zacieram ślady przeszłości, robię porządki w zaułkach wydarzeń i brnę przed siebie.
Jak zwykle boję się o innych, ale powoli się uspokajam. Nic nie wskazuje na jakiekolwiek zmiany czy knucie ze strony W. Cieszy mnie to.
Znowu Los przynosi dobre chwile po tych złych. Znowu można zamknąć stary, być może gorszy, rozdział życia, a zacząć pisać coś nowego.
Łapię te momenty w słoiczki i ustawiam na półkach z nalepkami z datą. Chcę, żeby było tak zawsze - dobrze, spokojnie, bez afer, strachu i niepewności. I choć wiem, że się nie da, to i tak łudzę się tą myślą. Zostaje mi tylko ufać Losowi, że te momenty będą jak najdłuższe - tyle jeszcze wielkich słoików mi zostało!
Siedzę. Popijam słodką jak cholera herbatę, a minuty się tak pięknie się dłużą... Coraz częściej wracam myślami do wydarzeń sprzed roku. Wspominam, uśmiecham się. Żałuję, że nigdy już tak samo jak wtedy nie będzie.
Przeraża mnie nagły skok w przepaść zła w mojej wyobraźni, kiedy wspominam jesień. Przeklęty wrzesień i październik nadal kołują gdzieś w labiryntach mojej głowy. Jednak wytrwale i uparcie się z nich leczę, z czego jestem dumna. Znalazłam sojuszników, co podtrzymuje mnie na duchu - nie tylko ja czegoś takiego doświadczyłam. Pocieszające.
Suchość w ustach i lekkie rozkojarzenie wprawiają mnie w dobry nastrój. Przynajmniej wiem, że żyję i mam jako takie życie towarzyskie.
Wschodni, choć zimny, wiatr przynosi ziarenka wiary w siebie i optymizmu. Wplata mi je w roztrzepane włosy i z szumem ucieka między budynki oblanego zachodzącym słońcem osiedla. Popołudniowe spacery robią swoje - zacieram ślady przeszłości, robię porządki w zaułkach wydarzeń i brnę przed siebie.
Jak zwykle boję się o innych, ale powoli się uspokajam. Nic nie wskazuje na jakiekolwiek zmiany czy knucie ze strony W. Cieszy mnie to.
Znowu Los przynosi dobre chwile po tych złych. Znowu można zamknąć stary, być może gorszy, rozdział życia, a zacząć pisać coś nowego.
Łapię te momenty w słoiczki i ustawiam na półkach z nalepkami z datą. Chcę, żeby było tak zawsze - dobrze, spokojnie, bez afer, strachu i niepewności. I choć wiem, że się nie da, to i tak łudzę się tą myślą. Zostaje mi tylko ufać Losowi, że te momenty będą jak najdłuższe - tyle jeszcze wielkich słoików mi zostało!
Bo nie wiadomo skąd zawieje wiatr!!
Chodź, pomaluj mój świat...
środa, 26 czerwca 2013
Ciche kroki w dobrą stronę
Znowu zaniedbuję Podwójną.. Miałam pisać regularnie co 2-4 dni nowy post, a wychodzi jak zwykle. Nie jestem konsekwentna, ale musicie mi to wybaczyć. Czasem człowiek nie ma nawet czasu czy chęci na pisanie w pamiętniku (nawet tym internetowym).
Co do ostatnich wydarzeń i faktów - jest okej. Powoli nudzi mi się ta fraza, ale tak - jest okej. Znowu mogę cieszyć się szczęściem innych. Z Mik. już dobrze. Ba, nawet bardzo dobrze. Codziennie chodzi po szkole "naćpana" W. Ciągle o nim gada, śmieje się, żartuje, wygłupia. Miły to dla mnie widok, choć cała ta sytuacja budzi we mnie wiele sprzeczności i niemało niepokoju. Jednak trzeba być choć czasem optymistą, nie?
Podczas ostatnich dni w tej szkole, w tej klasie jest tak jak dawniej, a może i nawet lepiej. Zaczynam rozmawiać z ludźmi, którym mówiłam tylko "cześć" i odpowiadałam na pytania typu "co było zadane z matmy?". Lepiej późno niż wcale! Okazuje się, że jednak za ścisłą osób można znaleźć kogoś do pogadania na nudnym niemieckim.
A jednak mimo upływu tych trzech lat z wami i dorośnięcia do niektórych spraw, nadal jestem głupia. Skąd to stwierdzenie? Z wczorajszego zdarzenia - tak się spieszyłam, że wyszłam z domu, nie zamykając drzwi na klucz... "Jak żyć?!" - aż chce się krzyczeć. Teraz się z tego śmieję, wcześniej mi do śmiechu z tego powodu nie było...
Zaczynam już odliczanie do końca szkoły. Oby do czwartku!
Mam tyle nieprzeniesionych na kartkę papieru pomysłów, nieprzeczytanych stronic powieści, tyle porannych godzin do odespania! Uwielbiam, kiedy mam tyle do zrobienia, że nie mam czasu na tak proste rzeczy. Nawet jeśli to sprzątanie, odrabianie pracy domowej, szlajanie się po mieście..
Z satysfakcją i radością stwierdzam dwie rzeczy:
1. powoli kończę z komputerem. Najzwyczajniej nie mam na niego tyle czasu, co wcześniej! Cieszy mnie to; chciałam się od tego uwolnić.
2. satysfakcjonuje mnie moja waga. Chęć osiągnięcia poniekąd niebezpiecznej dla mnie wagi znikła, a pojawiła się akceptacja. Może to powierzchowne i denne, ale uświadomiłam to sobie, kiedy zauważyłam, że wystają mi biodra, kiedy leżę (tak, tak bardzo jest to dla mnie ważne, że muszę pisać takie głupoty). Dopiero jestem w tym jedną nogą, ale walczę by wejść i drugą i utwierdzić się w tym przekonaniu. Mam nadzieję, że nie zawrócę się w połowie drogi...
Bo ja na złe reaguję źle
i kurczę się, w sobie zamykam.
Nie przejmuj się. Każdy nawet najgorszy dzień ma swój kres.
Co do ostatnich wydarzeń i faktów - jest okej. Powoli nudzi mi się ta fraza, ale tak - jest okej. Znowu mogę cieszyć się szczęściem innych. Z Mik. już dobrze. Ba, nawet bardzo dobrze. Codziennie chodzi po szkole "naćpana" W. Ciągle o nim gada, śmieje się, żartuje, wygłupia. Miły to dla mnie widok, choć cała ta sytuacja budzi we mnie wiele sprzeczności i niemało niepokoju. Jednak trzeba być choć czasem optymistą, nie?
Podczas ostatnich dni w tej szkole, w tej klasie jest tak jak dawniej, a może i nawet lepiej. Zaczynam rozmawiać z ludźmi, którym mówiłam tylko "cześć" i odpowiadałam na pytania typu "co było zadane z matmy?". Lepiej późno niż wcale! Okazuje się, że jednak za ścisłą osób można znaleźć kogoś do pogadania na nudnym niemieckim.
A jednak mimo upływu tych trzech lat z wami i dorośnięcia do niektórych spraw, nadal jestem głupia. Skąd to stwierdzenie? Z wczorajszego zdarzenia - tak się spieszyłam, że wyszłam z domu, nie zamykając drzwi na klucz... "Jak żyć?!" - aż chce się krzyczeć. Teraz się z tego śmieję, wcześniej mi do śmiechu z tego powodu nie było...
Zaczynam już odliczanie do końca szkoły. Oby do czwartku!
Mam tyle nieprzeniesionych na kartkę papieru pomysłów, nieprzeczytanych stronic powieści, tyle porannych godzin do odespania! Uwielbiam, kiedy mam tyle do zrobienia, że nie mam czasu na tak proste rzeczy. Nawet jeśli to sprzątanie, odrabianie pracy domowej, szlajanie się po mieście..
Z satysfakcją i radością stwierdzam dwie rzeczy:
1. powoli kończę z komputerem. Najzwyczajniej nie mam na niego tyle czasu, co wcześniej! Cieszy mnie to; chciałam się od tego uwolnić.
2. satysfakcjonuje mnie moja waga. Chęć osiągnięcia poniekąd niebezpiecznej dla mnie wagi znikła, a pojawiła się akceptacja. Może to powierzchowne i denne, ale uświadomiłam to sobie, kiedy zauważyłam, że wystają mi biodra, kiedy leżę (tak, tak bardzo jest to dla mnie ważne, że muszę pisać takie głupoty). Dopiero jestem w tym jedną nogą, ale walczę by wejść i drugą i utwierdzić się w tym przekonaniu. Mam nadzieję, że nie zawrócę się w połowie drogi...
i kurczę się, w sobie zamykam.
Nie przejmuj się. Każdy nawet najgorszy dzień ma swój kres.
wtorek, 11 czerwca 2013
Nowości
Happysad przeszedł mi koło nosa. Nie wiem, czy umiałabym opisać jak mi z tym potwornie źle - tak wyczekiwałam tego koncertu.. Ojciec przesadza. Zrobił mi to chyba bardziej na złość niż z troski o mnie. Trudno - może będzie jeszcze kiedyś jakaś okazja.
Jednak mimo tego robienia na złość jest dobrze - będzie perkusja w piwnicy. Czyżby początek nowej pasji? Mam nadzieję - powoli nudzi mi się internet... Śni mi się po nocach ciasne, zimne i słabo oświetlone pomieszczenie, w którym siedzę na czarnym stołku i gram, choć nie zawsze mi wszystko wychodzi. Nie mogę się po prostu już tego doczekać!
Dla ciekawskich - między mną i M. wszystko w porządku. Jak najlepszym porządku. Trochę irytuje mnie takie wtrącanie się w czyjeś sprawy sercowe (prywatne), ale cóż.. jesteśmy tylko ludźmi - sama też się nieraz wtrącałam.
Już tylko chwila, już tylko mały krok i znowu wakacje. Upragnione spanie do południa, beztroska i brak obowiązków związanych ze szkołą. Jeszcze tylko poprawić historię, pogodzić się z oceną z chemii i dalej z górki. Intuicja podpowiada mi, że tegoroczne wakacje będą jeszcze lepsze niż te ostatnie. Pytanie tylko, czy to jest możliwe? Biorąc pod uwagę liczbę osób, jakie od tamtego czasu poznałam, jestem skłonna powiedzieć, że to bardzo możliwe.
Ostatnio coraz częściej zastanawiam się, czy dobrze robię; czy to, do czego dążę mi aby nie zaszkodzi. Duża liczba osób nie toleruje indywidualności czy po prostu innego wyglądu niż ten, pokazywany w mass mediach. Przestaję ślepo biec w stronę marzeń. Zatrzymuję się i myślę, czy fioletowe włosy nie przekreślą mnie w oczach nowych nauczycieli, dość specyficzny kolczyk nie da pretekstu do kpin, a oryginalny strój nie da mi mylnej oceny innych ludzi, którzy tak naprawdę mnie nie znają.
Wiem, że nie da się wszystkiego tolerować ani zmusić kogoś, by mu się coś podobało. Ale wystarczy akceptacja - bez zbędnych komentarzy, wyzywających spojrzeń.
Podsumowując: co takiego powiedzieć, żeby rodzice zaakceptowali / przekonali się do kolczyka w nosie? Nigdy tego nie robiłam, ale tym razem zwrócę się do was o pomoc. Proszę was o podawanie jak najsensowniejszych i trudnych do odparcia argumentów czy myśli dotyczących tego właśnie problemu na moim asku (http://ask.fm/Nemehssis). Będę wdzięczna!
Faza na Happysad - ciekawe czemu..?
Właściwie Happysad to zespół, który towarzyszy mi zarówno w złych i dobrych momentach życia. Co z tego, że niemal wszyscy mówią, że jest chujowy. Gdybym zawsze kierowała się opinią innych, nadal byłabym szarą myszką z popem w słuchawkach.
Twoje nowe przyjaciółki mają ostre języki. Dobra to przyjaźń?
Jednak mimo tego robienia na złość jest dobrze - będzie perkusja w piwnicy. Czyżby początek nowej pasji? Mam nadzieję - powoli nudzi mi się internet... Śni mi się po nocach ciasne, zimne i słabo oświetlone pomieszczenie, w którym siedzę na czarnym stołku i gram, choć nie zawsze mi wszystko wychodzi. Nie mogę się po prostu już tego doczekać!
Dla ciekawskich - między mną i M. wszystko w porządku. Jak najlepszym porządku. Trochę irytuje mnie takie wtrącanie się w czyjeś sprawy sercowe (prywatne), ale cóż.. jesteśmy tylko ludźmi - sama też się nieraz wtrącałam.
Już tylko chwila, już tylko mały krok i znowu wakacje. Upragnione spanie do południa, beztroska i brak obowiązków związanych ze szkołą. Jeszcze tylko poprawić historię, pogodzić się z oceną z chemii i dalej z górki. Intuicja podpowiada mi, że tegoroczne wakacje będą jeszcze lepsze niż te ostatnie. Pytanie tylko, czy to jest możliwe? Biorąc pod uwagę liczbę osób, jakie od tamtego czasu poznałam, jestem skłonna powiedzieć, że to bardzo możliwe.
Ostatnio coraz częściej zastanawiam się, czy dobrze robię; czy to, do czego dążę mi aby nie zaszkodzi. Duża liczba osób nie toleruje indywidualności czy po prostu innego wyglądu niż ten, pokazywany w mass mediach. Przestaję ślepo biec w stronę marzeń. Zatrzymuję się i myślę, czy fioletowe włosy nie przekreślą mnie w oczach nowych nauczycieli, dość specyficzny kolczyk nie da pretekstu do kpin, a oryginalny strój nie da mi mylnej oceny innych ludzi, którzy tak naprawdę mnie nie znają.
Wiem, że nie da się wszystkiego tolerować ani zmusić kogoś, by mu się coś podobało. Ale wystarczy akceptacja - bez zbędnych komentarzy, wyzywających spojrzeń.
Podsumowując: co takiego powiedzieć, żeby rodzice zaakceptowali / przekonali się do kolczyka w nosie? Nigdy tego nie robiłam, ale tym razem zwrócę się do was o pomoc. Proszę was o podawanie jak najsensowniejszych i trudnych do odparcia argumentów czy myśli dotyczących tego właśnie problemu na moim asku (http://ask.fm/Nemehssis). Będę wdzięczna!
Faza na Happysad - ciekawe czemu..?
Właściwie Happysad to zespół, który towarzyszy mi zarówno w złych i dobrych momentach życia. Co z tego, że niemal wszyscy mówią, że jest chujowy. Gdybym zawsze kierowała się opinią innych, nadal byłabym szarą myszką z popem w słuchawkach.
Twoje nowe przyjaciółki mają ostre języki. Dobra to przyjaźń?
wtorek, 4 czerwca 2013
O, euforio ma..!
Jest nieprzyzwoicie dobrze. Jest tak dobrze, że aż mi głupio o tym pisać. Trudno, zepsuję w chuj mhhroczny nastrój mojego bloga. Choć tak naprawdę wyczekiwałam na moment, kiedy w końcu będę mogła to zrobić.
Muszę podzielić się niezwykle ważnym spostrzeżeniem mojego jednak krótkiego jak dotąd życia: cierpliwość się opłaca. Cholernie się opłaca.
Rację miał każdy pisarz, niezależnie od wieku czy epoki kiedy żył, wciskając nam w swoich długich i nieraz nudnych książkach, omawianych na lekcji, że nie powinno się być natarczywym i egoistycznym w relacjach z innymi. Mówcie mi, co chcecie - że lektury są głupie, idiotyczne, nudne, bezwartościowe. Ja i tak swoje wiem! Może wyjdę na kujonkę, ale taka jest prawda. Mam nadzieję, że kiedyś też sobie to uświadomicie; a jeśli już o tym wiecie, to gratuluję.
Skąd nagła poprawa mojego zwykle nie najlepszego humoru? Odpowiedź jest prosta - spełnione marzenia, które ciągną za sobą satysfakcję i na chwilę lub dwie zacierają ślady bolesnej przeszłości. Trudno mi rozstać się z dawną sobą - niewierzącą w nawet znikome dobro. Krytyczne patrzenie na świat zastępuję odrobiną optymizmu, lustro zaczynam wykorzystywać do zauważenia zalet a nie wad swojego ciała, a zamiast wstecz patrzę teraz przed siebie. Nie chcę się zmienić, ale nie chcę też ranić innym swoim zachowaniem i sposobem bycia. Nadal zostanę Podwójną.
Co się stało ze skorupą? Odpadła; zamieniła się w proch. Źle mi z tym? Chyba nie. Zamiast niej mam dwie ręce, które zawsze są gotowe osłonić mnie przed tym, co złe. Mają jeden plus - są cieplejsze niż skorupa.
Bardzo mi miło, że pytacie się czy kontynuuję blog czy tylko zrobiłam przerwę. Jak odpowiedziałam na asku (http://ask.fm/Nemehssis - zapraszam! Jeśli nie chcecie tutaj, możecie na asku komentować posty, dopytywać się o szczegóły lub prosić o wytłumaczenie, jeśli coś jest niejasne. Jestem na wszystko otwarta. Mile widziany również spam niezwiązany z Podwójną.), to była tylko krótka przerwa, poświęcona zmianom w życiu.
Śmierdzę optymizmem, rażę w oczy uśmiechem i zapominam. Radośnie zapominam, mając nadzieję, że ten okropny dział jest już dokończony i można go raz na zawsze zamknąć po to, by zacząć kolejny.
Jedyne, co teraz nie daje mi spokoju, to niepewność i strach. Jak długo będzie tak dobrze..?
Doszłam do wniosku, że jeśli na czymś nam zależy, to musimy o to walczyć. Bez względu na wszystko. Tak więc obiecuję sobie publicznie, że jeśli będzie coś nie tak nie poddam się. Wezmę się w garść i zawalczę o to, na co czekałam ponad dwa miesiące. Straty nie przeżyję.
Dziękuję Ci, Szatanku, za to, że jesteś i za to, że wtedy byłaś. Nie tylko podniosłaś mnie na duchu, ale też dałaś lekkiego kopa w dupę. Pomogło. Pamiętaj, że jestem ci dłużna przysługę! Cokolwiek by się nie działo, zawsze postaram się pomóc.
Muszę podzielić się niezwykle ważnym spostrzeżeniem mojego jednak krótkiego jak dotąd życia: cierpliwość się opłaca. Cholernie się opłaca.
Rację miał każdy pisarz, niezależnie od wieku czy epoki kiedy żył, wciskając nam w swoich długich i nieraz nudnych książkach, omawianych na lekcji, że nie powinno się być natarczywym i egoistycznym w relacjach z innymi. Mówcie mi, co chcecie - że lektury są głupie, idiotyczne, nudne, bezwartościowe. Ja i tak swoje wiem! Może wyjdę na kujonkę, ale taka jest prawda. Mam nadzieję, że kiedyś też sobie to uświadomicie; a jeśli już o tym wiecie, to gratuluję.
Skąd nagła poprawa mojego zwykle nie najlepszego humoru? Odpowiedź jest prosta - spełnione marzenia, które ciągną za sobą satysfakcję i na chwilę lub dwie zacierają ślady bolesnej przeszłości. Trudno mi rozstać się z dawną sobą - niewierzącą w nawet znikome dobro. Krytyczne patrzenie na świat zastępuję odrobiną optymizmu, lustro zaczynam wykorzystywać do zauważenia zalet a nie wad swojego ciała, a zamiast wstecz patrzę teraz przed siebie. Nie chcę się zmienić, ale nie chcę też ranić innym swoim zachowaniem i sposobem bycia. Nadal zostanę Podwójną.
Co się stało ze skorupą? Odpadła; zamieniła się w proch. Źle mi z tym? Chyba nie. Zamiast niej mam dwie ręce, które zawsze są gotowe osłonić mnie przed tym, co złe. Mają jeden plus - są cieplejsze niż skorupa.
Bardzo mi miło, że pytacie się czy kontynuuję blog czy tylko zrobiłam przerwę. Jak odpowiedziałam na asku (http://ask.fm/Nemehssis - zapraszam! Jeśli nie chcecie tutaj, możecie na asku komentować posty, dopytywać się o szczegóły lub prosić o wytłumaczenie, jeśli coś jest niejasne. Jestem na wszystko otwarta. Mile widziany również spam niezwiązany z Podwójną.), to była tylko krótka przerwa, poświęcona zmianom w życiu.
Śmierdzę optymizmem, rażę w oczy uśmiechem i zapominam. Radośnie zapominam, mając nadzieję, że ten okropny dział jest już dokończony i można go raz na zawsze zamknąć po to, by zacząć kolejny.
Jedyne, co teraz nie daje mi spokoju, to niepewność i strach. Jak długo będzie tak dobrze..?
Doszłam do wniosku, że jeśli na czymś nam zależy, to musimy o to walczyć. Bez względu na wszystko. Tak więc obiecuję sobie publicznie, że jeśli będzie coś nie tak nie poddam się. Wezmę się w garść i zawalczę o to, na co czekałam ponad dwa miesiące. Straty nie przeżyję.
Dziękuję Ci, Szatanku, za to, że jesteś i za to, że wtedy byłaś. Nie tylko podniosłaś mnie na duchu, ale też dałaś lekkiego kopa w dupę. Pomogło. Pamiętaj, że jestem ci dłużna przysługę! Cokolwiek by się nie działo, zawsze postaram się pomóc.
Chodź
niby niechciana
Chodź niezapowiedziana
Chodź bez pukania
Chodź niezapowiedziana
Chodź bez pukania
Kiedy moje oczy Cię nie widzą, serce mi więdnie.
piątek, 24 maja 2013
Koniec
Tyle czasu nic nowego nie napisałam. Czemu? Zwyczajnie nie miałam o czym. Próbowałam na siłę nawet wymyślić jakiś temat - na próżno. Teraz tego żałuję. Wykrakałam sobie.
Zawaliło się wszystko. Wszystko, co tylko mogło się zawalić. Bezpośrednio mnie to nie dotyczy, a jednak w tym siedzę. I sama nie wiem, co mam zrobić. Jestem rozdarta na pół. Chcę pomóc, a nie mogę. I to mnie chyba boli najbardziej... Świadomość, że jedyne, co mogę zrobić to wysłuchać i przytulić, pali mnie od środka. Chciałabym zrobić coś więcej. Długo nie zniosę ciszy w pokoju i nieobecnego wzroku, który błądzi gdzieś po ścianach. Boli mnie moja bezsilność, słabość i wątpliwości, czy aby na pewno tak wygląda przyjaźń. Czy jest ona wspieraniem się w każdej sytuacji i POMOCĄ, a nie tępym podawaniem chusteczek, przytulaniem czy słuchaniem..? A może wzięciem wpraw w swoje ręce?
Chcę pomóc, a nie mogę. Chcę być kimś, a znowu jestem niczym. Chcę się przydać, a znowu zawadzam.
Byłam bliska prawdy. Otarłam się o nią; musnęła moją dłoń i uciekła za róg ulicy. Chciałam ją dogonić, ale ma za szybki rower... Może nie jest mi pisana? Mam nawet wrażenie, że znam odpowiedź na moje pytanie. Tylko chcę ją po prostu usłyszeć od W. A kiedy ją usłyszę, nawet tą najgorszą, poczuję, że ten rozdział jest zamknięty. Że wiem na pewno to, co paliło moją skórę, co lało krew i łzy. Doznam wolności?
Aura nie jest obojętna. Niebo płacze razem z nami. Z góry lecą wstęgi wody. Już od wczoraj. Przynajmniej nie widać łez w deszczu.
Nie wiem co się dzieje. Za dużo myśli. Chcę się ich pozbyć, ale boję się konsekwencji. Nie teraz. To nie czas.
M., przepraszam Ciebie. Ja wiem, że tak naprawdę nic nie wskóram, że nic nie robię, że tylko jestem i zapełniam Ci czas. Ale jednak mam nadzieję, że choć tym, że jestem i słucham, Tobie pomagam. Choć trochę. Choć czasem.
A Los zatacza błędne koła i śmieje nam się w twarz...
Zawaliło się wszystko. Wszystko, co tylko mogło się zawalić. Bezpośrednio mnie to nie dotyczy, a jednak w tym siedzę. I sama nie wiem, co mam zrobić. Jestem rozdarta na pół. Chcę pomóc, a nie mogę. I to mnie chyba boli najbardziej... Świadomość, że jedyne, co mogę zrobić to wysłuchać i przytulić, pali mnie od środka. Chciałabym zrobić coś więcej. Długo nie zniosę ciszy w pokoju i nieobecnego wzroku, który błądzi gdzieś po ścianach. Boli mnie moja bezsilność, słabość i wątpliwości, czy aby na pewno tak wygląda przyjaźń. Czy jest ona wspieraniem się w każdej sytuacji i POMOCĄ, a nie tępym podawaniem chusteczek, przytulaniem czy słuchaniem..? A może wzięciem wpraw w swoje ręce?
Chcę pomóc, a nie mogę. Chcę być kimś, a znowu jestem niczym. Chcę się przydać, a znowu zawadzam.
Byłam bliska prawdy. Otarłam się o nią; musnęła moją dłoń i uciekła za róg ulicy. Chciałam ją dogonić, ale ma za szybki rower... Może nie jest mi pisana? Mam nawet wrażenie, że znam odpowiedź na moje pytanie. Tylko chcę ją po prostu usłyszeć od W. A kiedy ją usłyszę, nawet tą najgorszą, poczuję, że ten rozdział jest zamknięty. Że wiem na pewno to, co paliło moją skórę, co lało krew i łzy. Doznam wolności?
Aura nie jest obojętna. Niebo płacze razem z nami. Z góry lecą wstęgi wody. Już od wczoraj. Przynajmniej nie widać łez w deszczu.
Nie wiem co się dzieje. Za dużo myśli. Chcę się ich pozbyć, ale boję się konsekwencji. Nie teraz. To nie czas.
M., przepraszam Ciebie. Ja wiem, że tak naprawdę nic nie wskóram, że nic nie robię, że tylko jestem i zapełniam Ci czas. Ale jednak mam nadzieję, że choć tym, że jestem i słucham, Tobie pomagam. Choć trochę. Choć czasem.
A Los zatacza błędne koła i śmieje nam się w twarz...
sobota, 18 maja 2013
I znowu jest dobrze
Super. Jest po prostu super. Znowu wyszłam z dołka; rzuciłam bumerang. Znowu ŻYJĘ. Co z tego, że spotkałam W. Co z tego, że byłam dla niego trochę niemiła. Co z tego, że znowu się szlajam po mieście, mimo "późnej" (według rodziców) pory. Jest dobrze i już.
Extra. Jest po prostu extra. W czwartek planuję jechać z M. do chłopaków na próbę. Będę molestować ich perkusję, zapewne perkusistę również (sam się na to zgodził!). Nie mogę się doczekać! Najchętniej już wyszłabym z domu i do ich poszła. Ale wytrzymam. (Może..!)
Prawdę mówiąc, mam jednak wątpliwości, czy się uda. Wszystko idzie za łatwo, za bardzo po mojej myśli. Zawsze tak jest, że coś jednak się spieprzy. Choćby mały szczegół, a już plany się psują. Ale mam nadzieję, że tak nie będzie. Nie może! Za bardzo już się tym wszystkim cieszę.
Tymczasem inni też przecież żyją. Okazuje się, że jednak nawet największe problemy, wątpliwości odchodzą w niepamięć po jakimś czasie. "Czas leczy rany", a "kiwi kiwi kiwi."
Ugrzęzłam w bagnie, a z niego wyszłam. Kruszył mi się już lód pod stopami, a udało mi się z niego w porę uciec. Dzięki kilku zdaniom. Aż nie chce mi się w to wierzyć. Wreszcie jestem z siebie dumna. Według innych - mały, może nic nie znaczący sukces; według mnie - krok do przodu. Oby tak dalej.
Musicie mi wybaczyć. Zawsze, gdy mam dobry humor, gadam głupoty. Właściwie dzięki temu łatwo wywnioskować, jak się czuję. Zapewne nie tylko ja tak mam - wiele szczęśliwych ludzi uważa się za wariatów. Ale czym byłby świat bez nich? Pustką. I ciszą.
"Nigdy nie pociągniesz mnie na dno!"
I już.
Dobrze czytaj.W poście zagadka. Widzisz ją? Jaka jest odpowiedź?
Extra. Jest po prostu extra. W czwartek planuję jechać z M. do chłopaków na próbę. Będę molestować ich perkusję, zapewne perkusistę również (sam się na to zgodził!). Nie mogę się doczekać! Najchętniej już wyszłabym z domu i do ich poszła. Ale wytrzymam. (Może..!)
Prawdę mówiąc, mam jednak wątpliwości, czy się uda. Wszystko idzie za łatwo, za bardzo po mojej myśli. Zawsze tak jest, że coś jednak się spieprzy. Choćby mały szczegół, a już plany się psują. Ale mam nadzieję, że tak nie będzie. Nie może! Za bardzo już się tym wszystkim cieszę.
Tymczasem inni też przecież żyją. Okazuje się, że jednak nawet największe problemy, wątpliwości odchodzą w niepamięć po jakimś czasie. "Czas leczy rany", a "kiwi kiwi kiwi."
Ugrzęzłam w bagnie, a z niego wyszłam. Kruszył mi się już lód pod stopami, a udało mi się z niego w porę uciec. Dzięki kilku zdaniom. Aż nie chce mi się w to wierzyć. Wreszcie jestem z siebie dumna. Według innych - mały, może nic nie znaczący sukces; według mnie - krok do przodu. Oby tak dalej.
Musicie mi wybaczyć. Zawsze, gdy mam dobry humor, gadam głupoty. Właściwie dzięki temu łatwo wywnioskować, jak się czuję. Zapewne nie tylko ja tak mam - wiele szczęśliwych ludzi uważa się za wariatów. Ale czym byłby świat bez nich? Pustką. I ciszą.
"Nigdy nie pociągniesz mnie na dno!"
I już.
Dobrze czytaj.W poście zagadka. Widzisz ją? Jaka jest odpowiedź?
poniedziałek, 13 maja 2013
Znowu dno
Znowu to robię. Znowu chcę być w centrum życia innych. Znowu okręcam kogoś w okół palca tylko po to, żeby się mną interesował. Znowu chcę uwagi, czasu i sympatii innych. Na siłę. Mimo ich woli. Najgorsze jest to, że tak naprawdę uświadamiam to sobie po czasie. Kiedy już mi za to wstyd, kiedy na spokojnie kalkuluję, co tak naprawdę powiedziałam czy napisałam. To takie dziecinne. To tak jakbym podeszła do niemal nieznanej mi osoby i zaczęła opowiadać o swoim dniu, życiu..
Przepraszam Cię za to. Choć i tak pewnie będziesz się wypierał, że tak nie jest.
Dnie mijają swoim zwykłym tempem, a ja zaczynam już nie nadążać. Za dużo się dzieje. Za dużo się zmienia. Jednego dnia masz grono przyjaciół, a następnego te same osoby nie powiedzą Ci nawet zwykłego "cześć". Wczoraj śmiałeś się w głos i aż do bólu brzucha, dzisiaj siedzisz, milczysz i odliczasz godziny do powrotu do Twojej "jaskini". Przynajmniej pies cieszy się za każdym razem, gdy wrócę do domu. Bez względu na to, czy wróciłam za późno, czy mam zły humor, czy na niego nakrzyczę za nic, czy po prostu nie zwrócę nawet na niego uwagi.
Gubię się. Nie wiem, czy to ja czy ktoś inny jest tym złym. Nie chce mi się już nawet tego dociekać. Na siłę nic nie zdziałam, a tylko wszystko zepsuję. Każdy ma prawo do błędów i nie uda mi się każdego człowieka upilnować, by ich nie popełniał.
Mam już dosyć. Dosyć wszystkiego. Chce mi się krzyczeć. Wrzeszczeć. Że nie wiem. Że nie chcę. Że tak naprawdę mnie nie wolno słuchać, bo tylko niszczę. Że nie mam sił..
Najchętniej posiedziałabym w domu. Sama ze sobą i ze swoją głupotą. I ze swoim rozdwojeniem, które mnie tak cholernie niszczy. Czemu nie może być dobrze? Czemu wszystko wraca i dodatkowo pojawiają się nowe kłody pod nogami?
Tracę skorupę. Gdzieś po drodze, między tym, co było i tym, co jest teraz. Klosz opada, a ja nie wiem co robić, bo tracę wiarę w siebie, tracę pewność, że jestem bezpieczna w tej skorupie.
Nie chcę piosenek. Nie chcę wierszy. Nie chcę telewizji. Chcę spokoju. I poduszkę, bo może się przyda. Tak dobrze wchłania łzy...
Trzeba w końcu skleić to serce taśmą
Przepraszam Cię za to. Choć i tak pewnie będziesz się wypierał, że tak nie jest.
Dnie mijają swoim zwykłym tempem, a ja zaczynam już nie nadążać. Za dużo się dzieje. Za dużo się zmienia. Jednego dnia masz grono przyjaciół, a następnego te same osoby nie powiedzą Ci nawet zwykłego "cześć". Wczoraj śmiałeś się w głos i aż do bólu brzucha, dzisiaj siedzisz, milczysz i odliczasz godziny do powrotu do Twojej "jaskini". Przynajmniej pies cieszy się za każdym razem, gdy wrócę do domu. Bez względu na to, czy wróciłam za późno, czy mam zły humor, czy na niego nakrzyczę za nic, czy po prostu nie zwrócę nawet na niego uwagi.
Gubię się. Nie wiem, czy to ja czy ktoś inny jest tym złym. Nie chce mi się już nawet tego dociekać. Na siłę nic nie zdziałam, a tylko wszystko zepsuję. Każdy ma prawo do błędów i nie uda mi się każdego człowieka upilnować, by ich nie popełniał.
Mam już dosyć. Dosyć wszystkiego. Chce mi się krzyczeć. Wrzeszczeć. Że nie wiem. Że nie chcę. Że tak naprawdę mnie nie wolno słuchać, bo tylko niszczę. Że nie mam sił..
Najchętniej posiedziałabym w domu. Sama ze sobą i ze swoją głupotą. I ze swoim rozdwojeniem, które mnie tak cholernie niszczy. Czemu nie może być dobrze? Czemu wszystko wraca i dodatkowo pojawiają się nowe kłody pod nogami?
Tracę skorupę. Gdzieś po drodze, między tym, co było i tym, co jest teraz. Klosz opada, a ja nie wiem co robić, bo tracę wiarę w siebie, tracę pewność, że jestem bezpieczna w tej skorupie.
Nie chcę piosenek. Nie chcę wierszy. Nie chcę telewizji. Chcę spokoju. I poduszkę, bo może się przyda. Tak dobrze wchłania łzy...
Trzeba w końcu skleić to serce taśmą
piątek, 10 maja 2013
SWEET 16 (?)
Jest taki dzień... Taki raz do roku... Kiedy budzisz się z przekonaniem, że będzie on cudowny i zapamiętasz go na zawsze (albo chociaż na kilka dni...). Podczas niego wszyscy są mili, życzą ci wszystkiego, co najlepsze. Niektórzy robią to, bo tak wypada. Inni, bo jesteś dla nich ważny, a oni dla ciebie.
Zawsze liczę, że dzień moich urodzin będzie niezwykły: że coś się wydarzy, że coś się zmieni. Niestety, okazuje się, że to kolejny zwykły piątek, spędzony na robieniu pracy z geografii z Wiwi.
Czy to źle? Nie. Jak dzień spędzony z kumpelą można zaliczyć do tych złych? Jest ok. A wafle są dziś wyjątkowo dobre! Cukierki, mimo niezbyt zachęcającego wyglądu, również były dobre. Dzień oceniam pozytywnie.
I teraz pytanie brzmi: co w taki "wyjątkowy" dla mnie dzień powinnam tu napisać? To co zwykle - głupotki.
Muszę was pochwalić - pobiliście rekord. Wczoraj liczba wyświetleń Podwójnej wyniosła 47! Dziękuję, że jednak ktoś ze mną jest na tym parszywym świecie...
Głupotki głupotkami, ale pojawiają się też inne uczucia. Ostatnio coraz częściej dochodzę do wniosku, że jest coś nie tak. Coś "nie halo", jak to się mówi. Stąpam po cienkim lodzie. Słyszę już jego ciche skrzypnięcia. Stawiam krok za krokiem, ale jednak boję się, żeby się pode mną nie załamał.
Łatwo jest coś sobie ubzdurać. Łatwo jest się do czegoś przyznać. Łatwo jest uświadomić sobie coś nawet naprawdę bolesnego. Trudniej nam przychodzi wstać, podnieść wysoko głowę i z tym walczyć lub to w sobie zaakceptować, drwiąc ze zdania innych.
Ostatnio napisałam, że jestem altruistką - poświęcam siebie dla szczęścia innych, nieraz nie dbając o własne. To prawda. Jednak boję się. Pierwszy raz od dłuższego czasu boję się o siebie. Dwie kontrastujące myśli ścierają się w mojej głowie, powodując ciągłe zmiany zdania. Utwierdzam się w byciu Podwójną. A chyba tego nie chcę. Boję się, że ta gorsza decyzja będzie tą silniejsza i mnie zniszczy. Los jest nieobliczalny - wiem o tym. Ale może jednak jest choć cień szansy, by zboczył on na inną drogę niż ma to zaplanowane..? Mam chwilami taką nadzieję.
Stoję w miejscu. Nie chcę się cofnąć, a jednocześnie boję się iść do przodu. Cofnięcie się oznaczałoby przegraną i może nawet dwulicowość. Krok do przodu jest zbyt ryzykowny - nie wiadomo co będzie dalej i jak to na mnie wpłynie. Jestem za wrażliwa. Skorupa ze mnie spada. Czuję się naga psychicznie.
Muszę coś z siebie wyrzucić.
Coś mnie zabolało (i nie była to dziura w brzuchu).
Okazuje się, że mimo tego, że staram się być zawsze "pod ręką", zawsze gotowa do pomocy, wysłuchania, wyżycia się na mnie, jednak to za mało. Może nie jestem wtedy, kiedy powinnam? Może moje siniaki czy krew są gorsze niż kogoś innego? Może nie zasługuję na zaufanie czynami, których nie pamiętam? Może ktoś jest lepszym "pamiętnikiem" niż ja? Nie wiem. Przecież nie czytam innym w myślach.
Jednak boli fakt, że osoba którą nienawidzę, wie więcej niż ja o przecież tak bardzo bliskich mi osobach. A ja robię z siebie idiotkę, klauna z klapkami na oczach...! Wtrącam się w sprawy, o których tak naprawdę gówno wiem. Zapytana "co się dzieje?" potrafiłam odpowiedzieć tylko ogólnikami. To dobrze? Nie wiem. Może to nie ja jestem właściwą osobą.
Nie mam nic za złe. Nie chcę przeprosin.
Nie chcę litości.
Planuję karierę perkusistki. Być może się uda. Wstępnie wszystko załatwione. Zostaje tylko pytanie, czy się nadaję. Okaże się za kilka dni.
Mam wrażenie, że zbieram za dużo pochwał za to, co piszę. Nie chce zostać zadufaną w sobie egoistką, która uważa, że wszystko co stworzyła jest wspaniałe. Bo tak nie jest. Boję się egoizmu. On prowadzi donikąd.
Co to by były urodziny punkówki bez The Billa?! Jabol w dłoń, fajka w ryj - na chwilę zapomnimy o tym, co złe!
Krzyk o pomoc, mimo zamkniętych ust
Zawsze liczę, że dzień moich urodzin będzie niezwykły: że coś się wydarzy, że coś się zmieni. Niestety, okazuje się, że to kolejny zwykły piątek, spędzony na robieniu pracy z geografii z Wiwi.
Czy to źle? Nie. Jak dzień spędzony z kumpelą można zaliczyć do tych złych? Jest ok. A wafle są dziś wyjątkowo dobre! Cukierki, mimo niezbyt zachęcającego wyglądu, również były dobre. Dzień oceniam pozytywnie.
I teraz pytanie brzmi: co w taki "wyjątkowy" dla mnie dzień powinnam tu napisać? To co zwykle - głupotki.
Muszę was pochwalić - pobiliście rekord. Wczoraj liczba wyświetleń Podwójnej wyniosła 47! Dziękuję, że jednak ktoś ze mną jest na tym parszywym świecie...
Głupotki głupotkami, ale pojawiają się też inne uczucia. Ostatnio coraz częściej dochodzę do wniosku, że jest coś nie tak. Coś "nie halo", jak to się mówi. Stąpam po cienkim lodzie. Słyszę już jego ciche skrzypnięcia. Stawiam krok za krokiem, ale jednak boję się, żeby się pode mną nie załamał.
Łatwo jest coś sobie ubzdurać. Łatwo jest się do czegoś przyznać. Łatwo jest uświadomić sobie coś nawet naprawdę bolesnego. Trudniej nam przychodzi wstać, podnieść wysoko głowę i z tym walczyć lub to w sobie zaakceptować, drwiąc ze zdania innych.
Ostatnio napisałam, że jestem altruistką - poświęcam siebie dla szczęścia innych, nieraz nie dbając o własne. To prawda. Jednak boję się. Pierwszy raz od dłuższego czasu boję się o siebie. Dwie kontrastujące myśli ścierają się w mojej głowie, powodując ciągłe zmiany zdania. Utwierdzam się w byciu Podwójną. A chyba tego nie chcę. Boję się, że ta gorsza decyzja będzie tą silniejsza i mnie zniszczy. Los jest nieobliczalny - wiem o tym. Ale może jednak jest choć cień szansy, by zboczył on na inną drogę niż ma to zaplanowane..? Mam chwilami taką nadzieję.
Stoję w miejscu. Nie chcę się cofnąć, a jednocześnie boję się iść do przodu. Cofnięcie się oznaczałoby przegraną i może nawet dwulicowość. Krok do przodu jest zbyt ryzykowny - nie wiadomo co będzie dalej i jak to na mnie wpłynie. Jestem za wrażliwa. Skorupa ze mnie spada. Czuję się naga psychicznie.
Muszę coś z siebie wyrzucić.
Coś mnie zabolało (i nie była to dziura w brzuchu).
Okazuje się, że mimo tego, że staram się być zawsze "pod ręką", zawsze gotowa do pomocy, wysłuchania, wyżycia się na mnie, jednak to za mało. Może nie jestem wtedy, kiedy powinnam? Może moje siniaki czy krew są gorsze niż kogoś innego? Może nie zasługuję na zaufanie czynami, których nie pamiętam? Może ktoś jest lepszym "pamiętnikiem" niż ja? Nie wiem. Przecież nie czytam innym w myślach.
Jednak boli fakt, że osoba którą nienawidzę, wie więcej niż ja o przecież tak bardzo bliskich mi osobach. A ja robię z siebie idiotkę, klauna z klapkami na oczach...! Wtrącam się w sprawy, o których tak naprawdę gówno wiem. Zapytana "co się dzieje?" potrafiłam odpowiedzieć tylko ogólnikami. To dobrze? Nie wiem. Może to nie ja jestem właściwą osobą.
Nie mam nic za złe. Nie chcę przeprosin.
Nie chcę litości.
Planuję karierę perkusistki. Być może się uda. Wstępnie wszystko załatwione. Zostaje tylko pytanie, czy się nadaję. Okaże się za kilka dni.
Mam wrażenie, że zbieram za dużo pochwał za to, co piszę. Nie chce zostać zadufaną w sobie egoistką, która uważa, że wszystko co stworzyła jest wspaniałe. Bo tak nie jest. Boję się egoizmu. On prowadzi donikąd.
Krzyk o pomoc, mimo zamkniętych ust
środa, 8 maja 2013
Nie wolno się poddać!
Już tak pięknie zaczęłam pogrążać się w melanchujni i smutku a tu taka niespodzianka! Od zawsze wiedziałam, że nie należę do osób zwykłych, ale żeby aż tak..?
Mianowicie humor mi poprawił sen. Rzadko śnię. Co więcej niektóre (a może nawet większość) z moich marzeń sennych sprawdzają się parę dni później. Ale do brzegu. Śnił mi się W. Był w idiotycznym, czerwonym bezrękawniku i dziwnych, workowatych spodniach. Wyglądał jak.. idiota. Przechadzał się tak po ulicy i rozmawiał z jakimiś ludźmi. Mnie oczywiście nawet nie powiedział głupiego "cześć", co uznałam za normę... A ja siedziałam na środku ulicy z Mik. i przyglądałyśmy się całej sytuacji, jedząc trójkąty.
Może ten sen nie dorównuje "kiełbasianemu M." Miki, ale normalny też nie jest. Najważniejsze jest to, że poprawił mi humor, mimo tego, że M. mnie obudził.
Po raz kolejny okazuje się, że niektórzy ludzie to zwykłe kurwy. Sztuczni przyjaciele, którzy pocieszają cię w najgorszych chwilach i obiecują, że będzie dobrze, pokazują swoje prawdziwe oblicze. Tak naprawdę szukali tylko tematów do nowych plotek ze znajomymi lub po prostu czekają na dogodny moment, by dane informacje o tobie wykorzystać w wygodny dla siebie sposób. Dziwne? Otóż nie. Bo, prawdę mówiąc, taka postawa staje się coraz bardziej pospolita i częstsza wśród nas. Może na niektórych płacz ofiar podziała - ogarną dupy i zobaczą, że coś z nimi nie tak. Ale czy człowiek, mający skurwysyństwo we krwi, który uważa, że jest ono "kwestią genów", przejrzy na te głupie oczy? Szczerze wątpię. Bądźmy realistami - łatwiej dać takiemu w ryj niż go zmienić. Łatwiej przez takiego opaść na dno niż powiedzieć, co tak naprawdę leży nam na sercu. Bo scenariusz już jest napisany - jego tak naprawdę nie obchodzą twoje uczucia.
Być może oceniam po okładce. Być może nie znam setna całej sprawy - przecież nie gadam z W. Być może, że on by przeprosił, może nawet się zmienił. Ale jednak już nie jestem tą idiotką, co we wrześniu. Nawet jeśli zobaczyłabym na własne oczy, że już taki nie jest - nie uwierzę! Bo to i tak jego następna rola. Bo on taki jest. Bo to już taka "kwestia genów"...
Nie chcę reprymendy. Nie chcę nawet słuchać, jak ktoś go broni czy usprawiedliwia! Bo nie ma czym. Bo nie ma jak.
Zadał mi rany tak głębokie, że nie wiem czy już się wygoiły. A nawet jeśli, to blizn i tak nie zabierze, nie schowa. Nigdy.
Ale to sprawa drugorzędna. Coraz bardziej utwierdzam się w tym, że jestem altruistką. I dobrze. Myślę, że to przydatna dla innych postawa. Dlatego też, jeśli nadal będzie coś źle, przejdę się mimo dziury w brzuchu do tego kretyna i trzymajcie mnie ludzie, bo jak jebnę, to zabiję! I nie będzie czego nawet sprzątać po "biednym" W. Ekologia po całości! A co!
I tym miłym akcentem zakończę dzisiejszy post. Do następnego!
Zmienić - łatwo powiedzieć. A jednak da się zrobić.
Mianowicie humor mi poprawił sen. Rzadko śnię. Co więcej niektóre (a może nawet większość) z moich marzeń sennych sprawdzają się parę dni później. Ale do brzegu. Śnił mi się W. Był w idiotycznym, czerwonym bezrękawniku i dziwnych, workowatych spodniach. Wyglądał jak.. idiota. Przechadzał się tak po ulicy i rozmawiał z jakimiś ludźmi. Mnie oczywiście nawet nie powiedział głupiego "cześć", co uznałam za normę... A ja siedziałam na środku ulicy z Mik. i przyglądałyśmy się całej sytuacji, jedząc trójkąty.
Może ten sen nie dorównuje "kiełbasianemu M." Miki, ale normalny też nie jest. Najważniejsze jest to, że poprawił mi humor, mimo tego, że M. mnie obudził.
Po raz kolejny okazuje się, że niektórzy ludzie to zwykłe kurwy. Sztuczni przyjaciele, którzy pocieszają cię w najgorszych chwilach i obiecują, że będzie dobrze, pokazują swoje prawdziwe oblicze. Tak naprawdę szukali tylko tematów do nowych plotek ze znajomymi lub po prostu czekają na dogodny moment, by dane informacje o tobie wykorzystać w wygodny dla siebie sposób. Dziwne? Otóż nie. Bo, prawdę mówiąc, taka postawa staje się coraz bardziej pospolita i częstsza wśród nas. Może na niektórych płacz ofiar podziała - ogarną dupy i zobaczą, że coś z nimi nie tak. Ale czy człowiek, mający skurwysyństwo we krwi, który uważa, że jest ono "kwestią genów", przejrzy na te głupie oczy? Szczerze wątpię. Bądźmy realistami - łatwiej dać takiemu w ryj niż go zmienić. Łatwiej przez takiego opaść na dno niż powiedzieć, co tak naprawdę leży nam na sercu. Bo scenariusz już jest napisany - jego tak naprawdę nie obchodzą twoje uczucia.
Być może oceniam po okładce. Być może nie znam setna całej sprawy - przecież nie gadam z W. Być może, że on by przeprosił, może nawet się zmienił. Ale jednak już nie jestem tą idiotką, co we wrześniu. Nawet jeśli zobaczyłabym na własne oczy, że już taki nie jest - nie uwierzę! Bo to i tak jego następna rola. Bo on taki jest. Bo to już taka "kwestia genów"...
Nie chcę reprymendy. Nie chcę nawet słuchać, jak ktoś go broni czy usprawiedliwia! Bo nie ma czym. Bo nie ma jak.
Zadał mi rany tak głębokie, że nie wiem czy już się wygoiły. A nawet jeśli, to blizn i tak nie zabierze, nie schowa. Nigdy.
Ale to sprawa drugorzędna. Coraz bardziej utwierdzam się w tym, że jestem altruistką. I dobrze. Myślę, że to przydatna dla innych postawa. Dlatego też, jeśli nadal będzie coś źle, przejdę się mimo dziury w brzuchu do tego kretyna i trzymajcie mnie ludzie, bo jak jebnę, to zabiję! I nie będzie czego nawet sprzątać po "biednym" W. Ekologia po całości! A co!
I tym miłym akcentem zakończę dzisiejszy post. Do następnego!
Zmienić - łatwo powiedzieć. A jednak da się zrobić.
poniedziałek, 6 maja 2013
Powrót
Home sweet home...!!!!
Majówka na pełnej kurwie - tylko takie wyrażenie tak naprawdę oddaje wszystko, co musiałabym pisać pół godziny. Zwiedziłam warszawski szpital, mam dziurę w brzuchu, miesięczne zwolnienie z wf-u i brak sił na cokolwiek. Wszystkie plany wzięło w łeb, a ja nie wiem czy mam się śmiać czy płakać. Jak na razie mam dosyć igieł, wenflonów i gazików, więc sprawę przekucia trzeba będzie odłożyć na pewien czas. Ponadto będę musiała pożegnać się minimum na 2 tygodnie (jak nie więcej) z truskawką, kielichem, wiśnią, kasztelanem, a nawet głupią shandy. We własne urodziny idę do szpitala na zdjęcie szwów zamiast na chlanie z tej okazji. Aż chce się krzyknąć "nosz kurwa nie!". Wiedziałam, że mam krzywe szczęście. Co więcej - ono nadal mnie prześladuje. Chyba powinnam się z tym pogodzić.
Piszę, piszę i piszę. Kiedyś w końcu wszyscy będą mieli mnie dosyć. Chwilami zachowuję się jak małe dziecko, które narysowało po raz setny zieloną plamę na kartce i krzycząc, że to samochód, pokazuje ją wszystkim. Można dostać nerwicy, nie? Trudno. Najwyżej będziecie musieli przeze mnie łykać tabletki na uspokojenie. Ewentualnie macie jeszcze czas na wycofanie się z tego gówna.
Tyle czasu nic nie napisałam. A teraz, gdy tworzę ten post, odnoszę wrażenie, że właściwie nie mam o czym tak naprawdę pisać. No, może poza tym że ludzie w okół znajdują sobie połówki i są szczęśliwi jak pijaczyna, który znalazł na ulicy 5zł. Takie to sztuczne. Takie głupie. Przecież i tak wszystko kiedyś jebnie. Jebnie i nie wróci, a wy będziecie lizać swoje rany, zastanawiając się dlaczego tak się stało. Wchodzicie w ogień, a później dziwicie się, że macie poparzone ciało. Tak, mówi to ta, która od ponad pół roku jest sama, wierzy tylko w internet i poezję i przekonuje samą siebie, że miłość jest nie dla niej. Co właściwie jest prawdą.
Jedyne, co w jakiś sposób poprawiło mi humor w ostatnim czasie poza M. to brak jednego kilograma w mojej wadze. Niby nie daje to wizualnych efektów, ale jest ok. Nie wiem, co z sobą robię. I nie obchodzi mnie to. Carpe kurwa mać diem.
Cóż więcej mogę napisać? Może tyle, że bumerang wrócił. Szkoda. Bo już myślałam, że ugrzązł gdzieś w zakamarkach przeszłości. Okazuje się, że nie ma tak łatwo. Nadzieja matką głupich, miłość to bagno, a 52kg cieszy jak cholera.
AMA ściera ścierwo szmata
Majówka na pełnej kurwie - tylko takie wyrażenie tak naprawdę oddaje wszystko, co musiałabym pisać pół godziny. Zwiedziłam warszawski szpital, mam dziurę w brzuchu, miesięczne zwolnienie z wf-u i brak sił na cokolwiek. Wszystkie plany wzięło w łeb, a ja nie wiem czy mam się śmiać czy płakać. Jak na razie mam dosyć igieł, wenflonów i gazików, więc sprawę przekucia trzeba będzie odłożyć na pewien czas. Ponadto będę musiała pożegnać się minimum na 2 tygodnie (jak nie więcej) z truskawką, kielichem, wiśnią, kasztelanem, a nawet głupią shandy. We własne urodziny idę do szpitala na zdjęcie szwów zamiast na chlanie z tej okazji. Aż chce się krzyknąć "nosz kurwa nie!". Wiedziałam, że mam krzywe szczęście. Co więcej - ono nadal mnie prześladuje. Chyba powinnam się z tym pogodzić.
Piszę, piszę i piszę. Kiedyś w końcu wszyscy będą mieli mnie dosyć. Chwilami zachowuję się jak małe dziecko, które narysowało po raz setny zieloną plamę na kartce i krzycząc, że to samochód, pokazuje ją wszystkim. Można dostać nerwicy, nie? Trudno. Najwyżej będziecie musieli przeze mnie łykać tabletki na uspokojenie. Ewentualnie macie jeszcze czas na wycofanie się z tego gówna.
Tyle czasu nic nie napisałam. A teraz, gdy tworzę ten post, odnoszę wrażenie, że właściwie nie mam o czym tak naprawdę pisać. No, może poza tym że ludzie w okół znajdują sobie połówki i są szczęśliwi jak pijaczyna, który znalazł na ulicy 5zł. Takie to sztuczne. Takie głupie. Przecież i tak wszystko kiedyś jebnie. Jebnie i nie wróci, a wy będziecie lizać swoje rany, zastanawiając się dlaczego tak się stało. Wchodzicie w ogień, a później dziwicie się, że macie poparzone ciało. Tak, mówi to ta, która od ponad pół roku jest sama, wierzy tylko w internet i poezję i przekonuje samą siebie, że miłość jest nie dla niej. Co właściwie jest prawdą.
Jedyne, co w jakiś sposób poprawiło mi humor w ostatnim czasie poza M. to brak jednego kilograma w mojej wadze. Niby nie daje to wizualnych efektów, ale jest ok. Nie wiem, co z sobą robię. I nie obchodzi mnie to. Carpe kurwa mać diem.
Cóż więcej mogę napisać? Może tyle, że bumerang wrócił. Szkoda. Bo już myślałam, że ugrzązł gdzieś w zakamarkach przeszłości. Okazuje się, że nie ma tak łatwo. Nadzieja matką głupich, miłość to bagno, a 52kg cieszy jak cholera.
sobota, 27 kwietnia 2013
Nic
Nadal się dziwię. Zawsze koncerty w Dujcu były ciekawe, dużo się działo, paru znajomych.. A wczoraj - nic. Nie spotkałam stałych bywalców, których tak bardzo chciałam zobaczyć. No, ale przecież każdy ma swoje życie i sprawy. Miło wspominam Kielich. Specyficzny, dobry, sponiewierający. Taka mała recepta na wszystko, co złe...
Los znowu zrobił mnie w chuja - dostałam kataru. Akurat teraz. Akurat w takim momencie. . Za co? Nie wiem. Wiem, że to najzwyczajniej w świecie oleję.
Los losem, ale życie też nas robi w balona. Zatacza kręgi, pętle i lubi powtarzać to, co już było. Mnie to już nudzi i irytuje. Ciągle to samo, ciągle z tymi samymi skutkami i przyczynami. Idiotyzm.
Jest w tym sens? Pewnie jest. Nic nie istnieje ot, tak sobie. Może warto choć raz zamknąć się w pokoju, usiąść na dupie w fotelu i pomyśleć, co ciągle omijamy szerokim łukiem. Albo czego po prostu jeszcze nie zauważyliśmy. Bo nie wszystko jest zawsze takie proste, jak byśmy tego chcieli.
Czasem trzeba wybrać między swoim a czyimś szczęściem.
Między wiarą w siebie a wiarą w innych.
Między sobą a innymi.
Potrafiłbyś wybrać? Bez zawahania? Bez zastanowienia?
A może po dłuższym pomyśleniu nad tym?
Nie liczy się kiedy i jak. Ważne są efekty Twoich decyzji i czynów.
A gdyby słońce miało już nigdy nie wschodzić..?
Los znowu zrobił mnie w chuja - dostałam kataru. Akurat teraz. Akurat w takim momencie. . Za co? Nie wiem. Wiem, że to najzwyczajniej w świecie oleję.
Los losem, ale życie też nas robi w balona. Zatacza kręgi, pętle i lubi powtarzać to, co już było. Mnie to już nudzi i irytuje. Ciągle to samo, ciągle z tymi samymi skutkami i przyczynami. Idiotyzm.
Jest w tym sens? Pewnie jest. Nic nie istnieje ot, tak sobie. Może warto choć raz zamknąć się w pokoju, usiąść na dupie w fotelu i pomyśleć, co ciągle omijamy szerokim łukiem. Albo czego po prostu jeszcze nie zauważyliśmy. Bo nie wszystko jest zawsze takie proste, jak byśmy tego chcieli.
Czasem trzeba wybrać między swoim a czyimś szczęściem.
Między wiarą w siebie a wiarą w innych.
Między sobą a innymi.
Potrafiłbyś wybrać? Bez zawahania? Bez zastanowienia?
A może po dłuższym pomyśleniu nad tym?
Nie liczy się kiedy i jak. Ważne są efekty Twoich decyzji i czynów.
A gdyby słońce miało już nigdy nie wschodzić..?
środa, 24 kwietnia 2013
Króciutko
Ad. 8 kwietnia 2013
Wydaje mi się, że jednak znam lepszą odpowiedź na to wstrętne pytanie, które wściekle powraca co jakiś czas. Okazuje się, że jednak da się rzucić tak, by nie wrócił nigdy. Należy po prostu zająć się czymś innym. Chociażby egzaminami, którymi tak wiele uczniów (i tych słabszych i lepszych) się stresuje. Potwierdzone info: zajmujesz się całkowicie czymś innym niż niepotrzebnymi myślami. Przynajmniej teraz tak mi się wydaje. Zobaczymy jak długo będzie to działać. To tyle w tym temacie.
Może tym razem wyjdę do Dujerka. Egzaminy się kończą - coś się należy od życia. Argument nie do przebicia, nie?
Dnie spędzam z M., późne wieczory z Szymborską. Czułam, że jej wiersze będą mi pasowały. Intuicja mnie nie zawiodła. Chyba nareszcie znalazłam stałe źródło weny. To dobrze. Ostatnio mam chęć napisać jak najwięcej i jak najlepiej. Żeby być z siebie zadowolona. Żeby mieć coś, a nie nic. Żeby zapełnić czas.
Wczoraj spożyłam moje pierwsze lody roku 2013.
BEZ SKOJARZEŃ.
Były dobre. Śmietana - toffi? Chyba tak.
Co z tego, że zaczyna boleć mnie gardło.
Warto było.
To chyba tyle. Nie mam pomysłu co pisać - w głowie mam nowe wersy, rymy, metafory. Może niedługo coś dłuższego wystukam. Ewentualnie z braku jakiegokolwiek tematu, wrzucę jakieś wierszydło..? Nie obiecuję, ale i nie zaprzeczam.
"Tylko nie wierz tym, którzy mówią, że nie nie uda się..."
Wydaje mi się, że jednak znam lepszą odpowiedź na to wstrętne pytanie, które wściekle powraca co jakiś czas. Okazuje się, że jednak da się rzucić tak, by nie wrócił nigdy. Należy po prostu zająć się czymś innym. Chociażby egzaminami, którymi tak wiele uczniów (i tych słabszych i lepszych) się stresuje. Potwierdzone info: zajmujesz się całkowicie czymś innym niż niepotrzebnymi myślami. Przynajmniej teraz tak mi się wydaje. Zobaczymy jak długo będzie to działać. To tyle w tym temacie.
Może tym razem wyjdę do Dujerka. Egzaminy się kończą - coś się należy od życia. Argument nie do przebicia, nie?
Dnie spędzam z M., późne wieczory z Szymborską. Czułam, że jej wiersze będą mi pasowały. Intuicja mnie nie zawiodła. Chyba nareszcie znalazłam stałe źródło weny. To dobrze. Ostatnio mam chęć napisać jak najwięcej i jak najlepiej. Żeby być z siebie zadowolona. Żeby mieć coś, a nie nic. Żeby zapełnić czas.
Wczoraj spożyłam moje pierwsze lody roku 2013.
BEZ SKOJARZEŃ.
Były dobre. Śmietana - toffi? Chyba tak.
Co z tego, że zaczyna boleć mnie gardło.
Warto było.
To chyba tyle. Nie mam pomysłu co pisać - w głowie mam nowe wersy, rymy, metafory. Może niedługo coś dłuższego wystukam. Ewentualnie z braku jakiegokolwiek tematu, wrzucę jakieś wierszydło..? Nie obiecuję, ale i nie zaprzeczam.
"Tylko nie wierz tym, którzy mówią, że nie nie uda się..."
czwartek, 18 kwietnia 2013
Nie!
Nie wiem o czym mam pisać. Nie chcę pisać ciągle o tym samym, ale nie chcę też pisać jaki ten świat jest cudowny. Dlatego najprawdopodobniej będziecie mieli wrażenie pod koniec tego postu, że jest tak naprawdę o niczym.
Parę dni do egzaminu. Nie boję się - to dobrze. Boję się tylko tego, czy dostanę się tam, gdzie chcę się dostać. Nonstres to podstawa.
W piątek za tydzień szykuje się koncercik. Może tym razem uda mi się na niego dotrzeć... Tęsknię za tym.
Zaczyna robić się ciepło/gorąco. Niestety. Odzwyczaiłam się od tak ostrego światła słonecznego, od 20 stopni w cieniu. Stopy zaczynają się pocić w glanach, a czarne spodnie grzeją w uda. Zastanawiam się czy lepiej będzie przeczekać ten okres w domu czy nadal wychodzić ale nie w pełnym "umundurowaniu".
Chłopaki mają projekt. Podrzuciłam im moje wypociny - może skorzystają. Mam taką nadzieję. W końcu do czegoś przydadzą się zlepki słów nabazgrane na kartkach wyrwanych z zeszytu. Bo "poezja" nieczytana, a schowana do szafki, umiera śmiercią powolną i bolesną zarówno dla niej, jak i dla autora.
SzmataNaiwnaGłupiaDziwkaŁatwowiernaZapatrzonaTępaZgubionaZakłamanaEgoistkaŚlepa
Nie. Nie mogę.. Nie potrafię. Poddaję się.
Nie umiem pisać ot tak sobie - o wszystkim i o niczym. Przeszłość ciągle lawiruje mi przed oczami. Przeszłość ciągle tłucze moją głową o ścianę. Przeszłość ciągle krzyczy mi w twarz. Przeszłość ciągle siedzi mi na ramieniu i przypomina o sobie.
Kurwa, nie chcę tego. NIE CHCĘ.
Chcę.. ciszy. Ciszy w głowie. Chcę braku niepotrzebnych myśli. Chcę SPOKOJU. Chcę kiedyś usnąć, myśląc "Kocham siebie".
Myśli wrzeszczą, wypominają, wyrzucają. Wbijają szpilki w ciało. Każą wracać oczami wyobraźni do tego, co było, chociaż nie chcę tego pamiętać. NIE CHCĘ PAMIĘTAĆ. Nie chcę..
Nie chcę wiedzieć.
Nie chcę znać.
Nie chcę...
Nie...
SzmataNaiwnaGłupiaDziwkaŁatwowiernaZapatrzonaTępaZgubionaZakłamanaEgoistkaŚlepa
Parę dni do egzaminu. Nie boję się - to dobrze. Boję się tylko tego, czy dostanę się tam, gdzie chcę się dostać. Nonstres to podstawa.
W piątek za tydzień szykuje się koncercik. Może tym razem uda mi się na niego dotrzeć... Tęsknię za tym.
Zaczyna robić się ciepło/gorąco. Niestety. Odzwyczaiłam się od tak ostrego światła słonecznego, od 20 stopni w cieniu. Stopy zaczynają się pocić w glanach, a czarne spodnie grzeją w uda. Zastanawiam się czy lepiej będzie przeczekać ten okres w domu czy nadal wychodzić ale nie w pełnym "umundurowaniu".
Chłopaki mają projekt. Podrzuciłam im moje wypociny - może skorzystają. Mam taką nadzieję. W końcu do czegoś przydadzą się zlepki słów nabazgrane na kartkach wyrwanych z zeszytu. Bo "poezja" nieczytana, a schowana do szafki, umiera śmiercią powolną i bolesną zarówno dla niej, jak i dla autora.
SzmataNaiwnaGłupiaDziwkaŁatwowiernaZapatrzonaTępaZgubionaZakłamanaEgoistkaŚlepa
Nie. Nie mogę.. Nie potrafię. Poddaję się.
Nie umiem pisać ot tak sobie - o wszystkim i o niczym. Przeszłość ciągle lawiruje mi przed oczami. Przeszłość ciągle tłucze moją głową o ścianę. Przeszłość ciągle krzyczy mi w twarz. Przeszłość ciągle siedzi mi na ramieniu i przypomina o sobie.
Kurwa, nie chcę tego. NIE CHCĘ.
Chcę.. ciszy. Ciszy w głowie. Chcę braku niepotrzebnych myśli. Chcę SPOKOJU. Chcę kiedyś usnąć, myśląc "Kocham siebie".
Myśli wrzeszczą, wypominają, wyrzucają. Wbijają szpilki w ciało. Każą wracać oczami wyobraźni do tego, co było, chociaż nie chcę tego pamiętać. NIE CHCĘ PAMIĘTAĆ. Nie chcę..
Nie chcę wiedzieć.
Nie chcę znać.
Nie chcę...
Nie...
SzmataNaiwnaGłupiaDziwkaŁatwowiernaZapatrzonaTępaZgubionaZakłamanaEgoistkaŚlepa
niedziela, 14 kwietnia 2013
Desperacja?
Znasz to uczucie: wiesz, co czujesz, wiesz, jak to nazwać, a jednak nie umiesz tego powiedzieć, bo słowa to za mało? Wiesz co to nienawiść, miłość, strach, ale te wyrazy to za mało, żeby oddać to, co w Tobie siedzi? Jedyne, co wtedy ci pozostaje to niemo krzyczeć z bólu. Wbijać paznokcie we własne ciało i głośno wrzeszczeć, dotąd, aż nie zedrzesz sobie gardła. Ewentualnie powyrywać "parę" włosów - i tak przecież kiedyś wylądujemy w drewnianej skrzynce w ziemi i będziemy łysi!
Właściwie czegokolwiek nie zrobimy, skończymy w tej skrzynce. Krem na zmarszczki nie wydłuży Ci życia o 2 lata, balsami do ciała nie zatrzymają starzenia się a dietetyczne sałatki jedzone przed ciążą spełzną na niczym, bo i tak będziesz miała dodatkowe kilogramy po porodzie. Zaczynam nie dbać o teraźniejszość, bo wiem jaka będzie przyszłość. Czego bym nie zrobiła i tak umrę. Prędzej czy później. Każą mi się uczyć po to, bym miała dach nad głową, coś innego poza światłem w lodówce i coś porządnego na sobie. Chodzi o to, by przeżyć w tym parszywym świecie, a nie żeby uciec od tego, co nieuniknione.
Wszyscy się spieszą, bo chcą coś zrobić, zanim odejdą. Też powinnam sobie wyznaczyć taki cel w życiu. Szybciej mi ono minie i może być ciekawiej niż ślęczenie przed komputerem, chodzenie do szkoły, spanie i jedzenie... Tylko trzeba coś wymyślić. A mnie chyba się nie chce.
Nagle stałam się złą córką. Wszystko, co źle zrobiłam jest mi wypominane, a to co mi się udało i było okej - zapomniane. Nie chcę już tego słuchać, a jednak muszę. A wytykanie błędów nie pomoże przecież ich naprawić...
Żeby wprowadzić trochę równowagi napiszę coś (przynajmniej według mnie) weselszego. Otóż ostatnio mój ojciec ma głupie wyczucie czasu i wchodzi do mojego pokoju wtedy, kiedy akurat wygłupiam się z M. Zastał już nas siłujących się na łóżku (co jest dla nas normalne), jedzących czekoladowe jajka, leżących na podłodze ze śmiechu... Za każdym razem jego mina była przekomiczna, a my nie wiedzieliśmy czy się z niej śmiać, czy się tłumaczyć, czy zapaść się pod ziemię. Wniosek: najwyższy czas nauczyć go pukać przed wejściem.
Tęsknię do tego, co było kiedyś. Do bycia głupią sobą bez pojęcia o tym, co będzie za kilka dni. Teraz jestem głupią sobą z wyrytymi w pamięci obrazami tego, co było. I to mnie chyba powoli niszczy. Aż nie chce się wierzyć, że kilka godzin może tak drastycznie wpłynąć na swoją samoocenę czy charakter. A jednak kurwa może.
___________________________________________
Wena przyszła - kartka wypełniona słowami bardziej lub mniej sensownymi. Może coś lepszego niż dotychczas?
Właściwie czegokolwiek nie zrobimy, skończymy w tej skrzynce. Krem na zmarszczki nie wydłuży Ci życia o 2 lata, balsami do ciała nie zatrzymają starzenia się a dietetyczne sałatki jedzone przed ciążą spełzną na niczym, bo i tak będziesz miała dodatkowe kilogramy po porodzie. Zaczynam nie dbać o teraźniejszość, bo wiem jaka będzie przyszłość. Czego bym nie zrobiła i tak umrę. Prędzej czy później. Każą mi się uczyć po to, bym miała dach nad głową, coś innego poza światłem w lodówce i coś porządnego na sobie. Chodzi o to, by przeżyć w tym parszywym świecie, a nie żeby uciec od tego, co nieuniknione.
Wszyscy się spieszą, bo chcą coś zrobić, zanim odejdą. Też powinnam sobie wyznaczyć taki cel w życiu. Szybciej mi ono minie i może być ciekawiej niż ślęczenie przed komputerem, chodzenie do szkoły, spanie i jedzenie... Tylko trzeba coś wymyślić. A mnie chyba się nie chce.
Nagle stałam się złą córką. Wszystko, co źle zrobiłam jest mi wypominane, a to co mi się udało i było okej - zapomniane. Nie chcę już tego słuchać, a jednak muszę. A wytykanie błędów nie pomoże przecież ich naprawić...
Żeby wprowadzić trochę równowagi napiszę coś (przynajmniej według mnie) weselszego. Otóż ostatnio mój ojciec ma głupie wyczucie czasu i wchodzi do mojego pokoju wtedy, kiedy akurat wygłupiam się z M. Zastał już nas siłujących się na łóżku (co jest dla nas normalne), jedzących czekoladowe jajka, leżących na podłodze ze śmiechu... Za każdym razem jego mina była przekomiczna, a my nie wiedzieliśmy czy się z niej śmiać, czy się tłumaczyć, czy zapaść się pod ziemię. Wniosek: najwyższy czas nauczyć go pukać przed wejściem.
Tęsknię do tego, co było kiedyś. Do bycia głupią sobą bez pojęcia o tym, co będzie za kilka dni. Teraz jestem głupią sobą z wyrytymi w pamięci obrazami tego, co było. I to mnie chyba powoli niszczy. Aż nie chce się wierzyć, że kilka godzin może tak drastycznie wpłynąć na swoją samoocenę czy charakter. A jednak kurwa może.
___________________________________________
Wena przyszła - kartka wypełniona słowami bardziej lub mniej sensownymi. Może coś lepszego niż dotychczas?
środa, 10 kwietnia 2013
Stabilizacja?
Wczoraj odbyła się wycieczka szkolna. Zakończyła się salezjańskim pogo, w którym oczywiście wzięłam udział wraz z Mik. (tu chciałabym pozdrowić Twoje zakwasy). Ja jak zwykle wyszłam bez szwanku. Zresztą - zhańbiłabym się, wychodząc z tego kinder-pogo z siniakami, rozwaloną wargą czy czymkolwiek.
Mało czasu do egzaminu. Chyba jednak przydałoby się cokolwiek zacząć powtarzać. Codziennie sobie mówię "jutro na pewno". Internety jednak mnie pochłaniają.
Nic mi się nie chce. Dodatkowo, wkurza mnie fakt, że nie wiem czy idę na Analogsów. Nienawidzę niepewności... I tak mi zapewne pozwolą, ale irytuje mnie ta zabawa mną. Oby do soboty!
W nocy w poduszkę wsiąkło wszystko, co złe. Znowu się jakoś trzymam. Balansuję na granicy, ale jednak trzymam jeszcze równowagę. Ciekawe, na jak długo.
Dziękuję za uwagę. Dobranoc.
Mało czasu do egzaminu. Chyba jednak przydałoby się cokolwiek zacząć powtarzać. Codziennie sobie mówię "jutro na pewno". Internety jednak mnie pochłaniają.
Nic mi się nie chce. Dodatkowo, wkurza mnie fakt, że nie wiem czy idę na Analogsów. Nienawidzę niepewności... I tak mi zapewne pozwolą, ale irytuje mnie ta zabawa mną. Oby do soboty!
W nocy w poduszkę wsiąkło wszystko, co złe. Znowu się jakoś trzymam. Balansuję na granicy, ale jednak trzymam jeszcze równowagę. Ciekawe, na jak długo.
Dziękuję za uwagę. Dobranoc.
poniedziałek, 8 kwietnia 2013
Ciągle tylko W. W. W. ...
Gdzieś między zimnymi powiewami wiatru i zaspami brudnego śniegu pojawia się wiosenne słońce. Dziwny dla mnie to widok - odzwyczaiłam się już od niego. Jednak mimo bolących od nadmiaru światła oczu, cieszę się. Wreszcie 10 stopni za oknem!
Ale zejdźmy z oklepanego i dennego tematu pogody. Od tego jest Jarosław Kret - nie będę zabierać mu roboty. Zawsze jesień jest kojarzona z kolorowymi liśćmi, deszczami, wiatrem i melancholią. W takim razie, analogicznie, wiosna powinna być słoneczna, ciepła, miła i wesoła. Mam wrażenie, że mnie to nie dotyczy. Tak szybko jak pojawiła się wiara w siebie i chęć olania wszystkiego, tak szybko powróciło zażenowanie samą sobą i tym, co robię z własnym życiem. Jedno jest pewne - nie ryczę w poduszkę, więc nie jest tak źle.
Ciągle szukam odpowiedzi na pytanie "dlaczego nie umiem się wyleczyć?".
W lutym było na tyle okej, że ZAPOMNIAŁAM. Ba, nawet leczyłam się terapią śmiechową z własnej głupoty i idiotyzmu. Za każdym razem uśmiechałam się do ręki. Nie wiem czemu. Wiedziałam skąd one się wzięły i z czym są związane, a jednak z nich (czy do nich) się uśmiechałam. Czułam się szczęśliwa...
Później wszystko ucichło. Tak jak w grudniu / styczniu po prostu zapomniałam. Żyłam sobie w moim małym świecie, szczęśliwa na swój własny sposób.
I nagle jebło. Dosłownie "nagle". Z dnia na dzień. Odnoszę wrażenie, że to głupia zabawa bumerangiem : rzucam nim i wraca po jakimś czasie z powrotem. I chociaż rzucam nim z całej siły i z całą nienawiścią, on i tak wróci... Pojawia się zagadka być może mojego życia: "Jak rzucić tak, żeby nie wrócił już nigdy?". Odpowiedź brzmi "Nie da się tak". I to właśnie boli najbardziej. Świadomość, że nigdy się tego nie pozbędę, że będzie to zawsze gdzieś w mojej głowie, w mojej ocenie o samej sobie. Chyba wyolbrzymiam, ale cóż... tak to odczuwam.
"Bumerang" powraca z większą szybkością i uderza mnie w twarz, gdy spotkam W. On niczego się nie domyśla, a ja nie wiem czy udawać, że nic się nie stało, czy być obrażoną czy mu po prostu jebnąć w twarz. Najlepiej wychodzi mi to pierwsze i tego się trzymam. Poza tym, zawsze po takim spotkaniu wszystko wraca. Głupie myśli jaką to ja szmatą nie jestem. Sad but true...
Zastanawiam się, czy nie przesadzam. Ogólnie rzecz biorąc, moje ostatnie miesiące życia kręcą się m.in. wokół tej sprawy. Ciągle tylko W. W. W. W. ...
Jedyne czego teraz chyba potrzebuję to zrozumienia i cierpliwości. Przynajmniej wtedy, kiedy znowu o tym gadam i się wkurzam.
Ale zejdźmy z oklepanego i dennego tematu pogody. Od tego jest Jarosław Kret - nie będę zabierać mu roboty. Zawsze jesień jest kojarzona z kolorowymi liśćmi, deszczami, wiatrem i melancholią. W takim razie, analogicznie, wiosna powinna być słoneczna, ciepła, miła i wesoła. Mam wrażenie, że mnie to nie dotyczy. Tak szybko jak pojawiła się wiara w siebie i chęć olania wszystkiego, tak szybko powróciło zażenowanie samą sobą i tym, co robię z własnym życiem. Jedno jest pewne - nie ryczę w poduszkę, więc nie jest tak źle.
Ciągle szukam odpowiedzi na pytanie "dlaczego nie umiem się wyleczyć?".
W lutym było na tyle okej, że ZAPOMNIAŁAM. Ba, nawet leczyłam się terapią śmiechową z własnej głupoty i idiotyzmu. Za każdym razem uśmiechałam się do ręki. Nie wiem czemu. Wiedziałam skąd one się wzięły i z czym są związane, a jednak z nich (czy do nich) się uśmiechałam. Czułam się szczęśliwa...
Później wszystko ucichło. Tak jak w grudniu / styczniu po prostu zapomniałam. Żyłam sobie w moim małym świecie, szczęśliwa na swój własny sposób.
I nagle jebło. Dosłownie "nagle". Z dnia na dzień. Odnoszę wrażenie, że to głupia zabawa bumerangiem : rzucam nim i wraca po jakimś czasie z powrotem. I chociaż rzucam nim z całej siły i z całą nienawiścią, on i tak wróci... Pojawia się zagadka być może mojego życia: "Jak rzucić tak, żeby nie wrócił już nigdy?". Odpowiedź brzmi "Nie da się tak". I to właśnie boli najbardziej. Świadomość, że nigdy się tego nie pozbędę, że będzie to zawsze gdzieś w mojej głowie, w mojej ocenie o samej sobie. Chyba wyolbrzymiam, ale cóż... tak to odczuwam.
"Bumerang" powraca z większą szybkością i uderza mnie w twarz, gdy spotkam W. On niczego się nie domyśla, a ja nie wiem czy udawać, że nic się nie stało, czy być obrażoną czy mu po prostu jebnąć w twarz. Najlepiej wychodzi mi to pierwsze i tego się trzymam. Poza tym, zawsze po takim spotkaniu wszystko wraca. Głupie myśli jaką to ja szmatą nie jestem. Sad but true...
Zastanawiam się, czy nie przesadzam. Ogólnie rzecz biorąc, moje ostatnie miesiące życia kręcą się m.in. wokół tej sprawy. Ciągle tylko W. W. W. W. ...
Chyba robię z siebie pizdę. A tego nie lubię. No, ale nawet najtwardsi czasem gryzą muł...
Jedyne czego teraz chyba potrzebuję to zrozumienia i cierpliwości. Przynajmniej wtedy, kiedy znowu o tym gadam i się wkurzam.
sobota, 6 kwietnia 2013
A życie toczy się dalej...
Kolejna, taka sama jak poprzednie, nudna sobota. Nic mi się nie chce. Jednak ciągle myślę o jednym. Nadal nie mogę uwierzyć że jadę na System, a ze mną M. i Asia. Jednak udało się zdobyć bilety.
Szyszka ukończona. Zebrałam się i poprawiłam to, co należało poprawić. Według mnie jak na pierwszą opowiadanio-książkę jest niezła. Nie ma to, jak mieć "kaca książkowego" po własnej pracy.
Tak jak wcześniej pisałam - mam zamiar nabazgrać coś nowego. Zbiera mi się wena, pomysły. Może coś wyjdzie, może nie. Na pewno pierwsza dostanie to do oceny Mik., potem M. Mam prywatnych krytyków na wyłączność. Przynajmniej wiem, czy dobrze piszę, czy też nie.
Znowu szykuje się koncert. Tym razem na poziomie - Analogsi. Pewnie pójdę. Jak mogłabym nie skorzystać z okazji? Nie byłabym sobą. Mam tylko nadzieję, że ten jebany śnieg stopnieje i będzie cieplej. Tęsknię za skórką...
Dobra, mam czas, motywacje i chęci. Idę tworzyć. Trzymajcie kciuki.
No to System !!!
"WHO can believe you?
WHO can believe you?
Let your mother pray!"
Szyszka ukończona. Zebrałam się i poprawiłam to, co należało poprawić. Według mnie jak na pierwszą opowiadanio-książkę jest niezła. Nie ma to, jak mieć "kaca książkowego" po własnej pracy.
Tak jak wcześniej pisałam - mam zamiar nabazgrać coś nowego. Zbiera mi się wena, pomysły. Może coś wyjdzie, może nie. Na pewno pierwsza dostanie to do oceny Mik., potem M. Mam prywatnych krytyków na wyłączność. Przynajmniej wiem, czy dobrze piszę, czy też nie.
Znowu szykuje się koncert. Tym razem na poziomie - Analogsi. Pewnie pójdę. Jak mogłabym nie skorzystać z okazji? Nie byłabym sobą. Mam tylko nadzieję, że ten jebany śnieg stopnieje i będzie cieplej. Tęsknię za skórką...
Dobra, mam czas, motywacje i chęci. Idę tworzyć. Trzymajcie kciuki.
"WHO can believe you?
WHO can believe you?
Let your mother pray!"
czwartek, 4 kwietnia 2013
Kolejny szary dzień
"Tacy jak ja są esencją tych ulic i brudnych bram
W szarości tramwajowej potrafią wesoło spędzać wolny czas."
Kocham być wyjątkowa, być ponad szarą masą, wyróżniać się wyglądem, zachowaniem czy stylem bycia. Być może m.in. dlatego tak bardzo chciałam zostać punkówą. Niedobrane kolory ubrań, łańcuchy przy spodniach, niespożyta energia i słowotoki to chyba moje najbardziej charakterystyczne cechy. Jednak nie wszyscy to lubią. Uważają mnie za egoistkę, człowieka, lubiącego być zawsze w centrum uwagi i zainteresowania i niekiedy błazna. Trudno. Nie wszyscy muszą być moimi przyjaciółmi. Zdałam sobie właśnie sprawę z tego, że jednak coś umiem w sobie zaakceptować i być z tego dumną.
Wiadomość dnia: JADĘ NA KONCERT SYSTEMU!!!!! Jednak udało się zdobyć bilety. Dosłownie skakałam z radości po pokoju. Byle do sierpnia!
Rani jednak mi chyba nie wybaczył... Nie chciał powiedzieć mi zwykłego "cześć" na ulicy. Miło.
Znowu z Pawłem dyskutuję o tekstach. Zapominam o wszystkim o gadam o tym, co polubiłam. Może, kiedy znajdę czas, powstanie coś nowego? Mam ostatnio ochotę coś napisać. Coś sensownego.
Dni mijają jak zwykle - szkoła, komputer, szkoła, komputer. Nie narzekam. Przyzwyczaiłam się. I tak nie mam nic lepszego do roboty. Oby do egzaminów. A później wolność i swoboda!
W szarości tramwajowej potrafią wesoło spędzać wolny czas."
Kocham być wyjątkowa, być ponad szarą masą, wyróżniać się wyglądem, zachowaniem czy stylem bycia. Być może m.in. dlatego tak bardzo chciałam zostać punkówą. Niedobrane kolory ubrań, łańcuchy przy spodniach, niespożyta energia i słowotoki to chyba moje najbardziej charakterystyczne cechy. Jednak nie wszyscy to lubią. Uważają mnie za egoistkę, człowieka, lubiącego być zawsze w centrum uwagi i zainteresowania i niekiedy błazna. Trudno. Nie wszyscy muszą być moimi przyjaciółmi. Zdałam sobie właśnie sprawę z tego, że jednak coś umiem w sobie zaakceptować i być z tego dumną.
Wiadomość dnia: JADĘ NA KONCERT SYSTEMU!!!!! Jednak udało się zdobyć bilety. Dosłownie skakałam z radości po pokoju. Byle do sierpnia!
Rani jednak mi chyba nie wybaczył... Nie chciał powiedzieć mi zwykłego "cześć" na ulicy. Miło.
Znowu z Pawłem dyskutuję o tekstach. Zapominam o wszystkim o gadam o tym, co polubiłam. Może, kiedy znajdę czas, powstanie coś nowego? Mam ostatnio ochotę coś napisać. Coś sensownego.
Dni mijają jak zwykle - szkoła, komputer, szkoła, komputer. Nie narzekam. Przyzwyczaiłam się. I tak nie mam nic lepszego do roboty. Oby do egzaminów. A później wolność i swoboda!
wtorek, 2 kwietnia 2013
Trzeba wstać i iść
Święta, święta i po świętach... Znowu trzeba powrócić do szarej rzeczywistości. Zmywam paznokcie, czytam lekturę i zaczynam nienawidzić śnieg.
Zaczynam sama ze sobą nie wytrzymywać. Zastanawiam się, czy inni odczuwają to samo co ja - w dzień żyjesz chwilą, tryskasz szczęściem i dobrym humorem, a w nocy, tuż przed uśnięciem, wracasz do tego, co było i bijesz się z myślami. Męczy mnie to. Rano o większości zapominam, ale i tak mam świadomość, że jakaś część mnie siedzi na dnie obumarłego i oschłego serca i nie chce wyjść na światło dzienne. Może to i dobrze. Każdy ma jakieś "mroczne" tajemnice.
Zbliża się egzamin. Bądźmy szczerzy - nie uczę się. Może będę. Nie wiem. Nie boję się, bo wiem na ile mnie stać i to, co będzie mi potrzebne, umiem.
Boję się czegoś innego. Mianowicie przyszłości. Nie wiem, co chcę robić za te 5-7 lat. Boję się, że sobie zwyczajnie nie poradzę i będę kolejnym nieudacznikiem na garnuszku rodziców. Chcę żyć chwilą, a brutalny świat tego nie rozumie. Zdaję sobie sprawę, że kiedyś będę musiała podjąć decyzję kim chcę być, znaleźć męża (haha, dobre..), jakoś się ustatkować. Boję się nowej szkoły. Na pewno znajdę parę osób, które mnie zapewne polubią, ale strach i tak jest.
Znowu poobijałam sobie biodra. Nie wiem jak i nie wiem kiedy. I tak mi się podoba. Co z tego, że boli.
Uświadomiłam sobie, że jest dobrze. Cieszę się jak idiotka. Wróciła energia, chęć powrotu do żywych. Znowu odbiłam się od dna i próbuję wypłynąć na powierzchnię. Postanowiłam sobie nie przejmować się tym, co było. Łatwo powiedzieć. Ale i tak spróbuję! Bo co mi szkodzi? Nienawiść może i jest zła, ale jest balsamem na rany.
Dziś dzień odwiedzin! Mik. i M. wbijają. Pomogą mi opróżniać lodówę z ciast. To dobrze. Stęskniłam się za ludźmi, mimo że wciąż wśród nich jestem. Ironia losu.
Ciągle i wszędzie to nucę. Wpadła mi w ucho.
"Gdzieś, gdzieś, gdzieś w głębi serca
Pojawia się nadzieja, ona chce czegoś więcej."
Zaczynam sama ze sobą nie wytrzymywać. Zastanawiam się, czy inni odczuwają to samo co ja - w dzień żyjesz chwilą, tryskasz szczęściem i dobrym humorem, a w nocy, tuż przed uśnięciem, wracasz do tego, co było i bijesz się z myślami. Męczy mnie to. Rano o większości zapominam, ale i tak mam świadomość, że jakaś część mnie siedzi na dnie obumarłego i oschłego serca i nie chce wyjść na światło dzienne. Może to i dobrze. Każdy ma jakieś "mroczne" tajemnice.
Zbliża się egzamin. Bądźmy szczerzy - nie uczę się. Może będę. Nie wiem. Nie boję się, bo wiem na ile mnie stać i to, co będzie mi potrzebne, umiem.
Boję się czegoś innego. Mianowicie przyszłości. Nie wiem, co chcę robić za te 5-7 lat. Boję się, że sobie zwyczajnie nie poradzę i będę kolejnym nieudacznikiem na garnuszku rodziców. Chcę żyć chwilą, a brutalny świat tego nie rozumie. Zdaję sobie sprawę, że kiedyś będę musiała podjąć decyzję kim chcę być, znaleźć męża (haha, dobre..), jakoś się ustatkować. Boję się nowej szkoły. Na pewno znajdę parę osób, które mnie zapewne polubią, ale strach i tak jest.
Znowu poobijałam sobie biodra. Nie wiem jak i nie wiem kiedy. I tak mi się podoba. Co z tego, że boli.
Uświadomiłam sobie, że jest dobrze. Cieszę się jak idiotka. Wróciła energia, chęć powrotu do żywych. Znowu odbiłam się od dna i próbuję wypłynąć na powierzchnię. Postanowiłam sobie nie przejmować się tym, co było. Łatwo powiedzieć. Ale i tak spróbuję! Bo co mi szkodzi? Nienawiść może i jest zła, ale jest balsamem na rany.
Dziś dzień odwiedzin! Mik. i M. wbijają. Pomogą mi opróżniać lodówę z ciast. To dobrze. Stęskniłam się za ludźmi, mimo że wciąż wśród nich jestem. Ironia losu.
Ciągle i wszędzie to nucę. Wpadła mi w ucho.
"Gdzieś, gdzieś, gdzieś w głębi serca
Pojawia się nadzieja, ona chce czegoś więcej."
piątek, 29 marca 2013
Porządki
Zmiany, zmiany, zmiany.. Wiosenne porządki w naszych głowach i sercach.
Chcę podziękować W. Trudno i dziwnie mi to pisać, ale jednak to robię. Nienawidzę Cię chyba z całego mojego oschłego i obumarłego już serca, ale jednak dziękuję. Bo gdyby nie ty, wczoraj straciłabym Mik. I dobrze, że ją powstrzymałeś. Bo może chciałabym później do niej dołączyć..
Elementy układanki powoli zaczynają łączyć się w całość. Moje (i nie tylko) plany są wprowadzane w życie. W. coś chyba kombinuje względem Mik. Mam tylko nadzieję, że nie zrani jej w jakikolwiek sposób. Urwę mu wtedy ten durny łeb. Poprosił mnie również o napisanie wiersza o szczęśliwej, odwzajemnionej miłości pod pretekstem sprawdzenia mnie, czy aby na pewno umiem dobrze pisać. Zabolało jak cholera, a jednak napisałam, wysłałam mu, zgarnęłam parę komplementów (w które i tak nie wierzę...) i uznałam tę dziwną misję za zakończoną. Jednak wolę pisać o tym, co dotychczas, a nie o kwiatkach, czułych słówkach i skowronkach. Nie moja bajka i tyle.
Przepraszam Cię, Mik. Ty wiesz za co. Przepraszam i wiem, że jestem głupią egoistką.
Dowiedzieliście się o istnieniu tej mojej paplaniny tutaj. Miał to być swego rodzaju pamiętnik. I nadal nim będzie. Skoro nie mam czasem odwagi powiedzieć czegoś prosto w oczy, napiszę to tutaj. Kiedyś kurwa trzeba być szczerym. Nawet aż do bólu.
Będziecie mieli wrażenie (o ile macie zamiar to czytać), że nie piszę tego ja, a ktoś obcy. Ktoś obcy dla was i czasem może nawet moje przeciwieństwo. Nie przeczę temu. W końcu jestem Podwójna.
Jej pękło w Paryżu, a moje w Mińsku. Los bywa okrutny i złośliwy. Tak sobie myślę, że też będę wredna i w końcu skopię Losowi dupsko. Tylko kiedy - tego jeszcze nie wiem.
Chcę podziękować W. Trudno i dziwnie mi to pisać, ale jednak to robię. Nienawidzę Cię chyba z całego mojego oschłego i obumarłego już serca, ale jednak dziękuję. Bo gdyby nie ty, wczoraj straciłabym Mik. I dobrze, że ją powstrzymałeś. Bo może chciałabym później do niej dołączyć..
Elementy układanki powoli zaczynają łączyć się w całość. Moje (i nie tylko) plany są wprowadzane w życie. W. coś chyba kombinuje względem Mik. Mam tylko nadzieję, że nie zrani jej w jakikolwiek sposób. Urwę mu wtedy ten durny łeb. Poprosił mnie również o napisanie wiersza o szczęśliwej, odwzajemnionej miłości pod pretekstem sprawdzenia mnie, czy aby na pewno umiem dobrze pisać. Zabolało jak cholera, a jednak napisałam, wysłałam mu, zgarnęłam parę komplementów (w które i tak nie wierzę...) i uznałam tę dziwną misję za zakończoną. Jednak wolę pisać o tym, co dotychczas, a nie o kwiatkach, czułych słówkach i skowronkach. Nie moja bajka i tyle.
Przepraszam Cię, Mik. Ty wiesz za co. Przepraszam i wiem, że jestem głupią egoistką.
Dowiedzieliście się o istnieniu tej mojej paplaniny tutaj. Miał to być swego rodzaju pamiętnik. I nadal nim będzie. Skoro nie mam czasem odwagi powiedzieć czegoś prosto w oczy, napiszę to tutaj. Kiedyś kurwa trzeba być szczerym. Nawet aż do bólu.
Będziecie mieli wrażenie (o ile macie zamiar to czytać), że nie piszę tego ja, a ktoś obcy. Ktoś obcy dla was i czasem może nawet moje przeciwieństwo. Nie przeczę temu. W końcu jestem Podwójna.
Jej pękło w Paryżu, a moje w Mińsku. Los bywa okrutny i złośliwy. Tak sobie myślę, że też będę wredna i w końcu skopię Losowi dupsko. Tylko kiedy - tego jeszcze nie wiem.
niedziela, 24 marca 2013
Zamieszanie
Koncert jak każdy inny był oczywiście zajebisty. Przepraszam, cię Rani za rękę i oko. Nie chciałam tak mocno.. Dziękuję wam, chłopaki za piwa, pogo, hugi i rozmowy na fb. Im więcej ludzi, tym dla mnie lepiej!
Wiwi spieprzyła pod pretekstem nie pasowania do towarzystwa. Niech żałuje.
Potworne zakwasy w szyi. Marudzę cały czas, ale i tak poszłabym jeszcze raz. Bo was po prostu kocham.
W. się do mnie odezwał. Ni z gruchy ni z pietruchy - zaczął wypytywać się o moją "twórczość" i zaczęliśmy pisać o tekstach piosenek i wierszach. Wysłał mi swój tekst - o za późno uświadomionej miłości. Zabolało. Znowu polewa moje rany octem i je rozdrapuje. Zastanawiam się czy świadomie czy po prostu jest głupiutkim W. Mam nadzieję, że to drugie. To łatwiej mi znosić.
Nadal nie rozumiem, czemu za każdym razem gdy z dna wspinam się ku górze on przychodzi, przywiązuje mi kamień u szyi i spycha z powrotem na dno. Cały czas wstaję i prę ku powierzchni. Ale w końcu zabraknie mi sił i determinacji i po prostu zniknę. Bo ileż kurwa można..?
M. i Mik. razem. Jednak są silni i walczą. Cieszę się ich szczęściem. Mam rację - lepiej jest wierzyć w innych niż w siebie. Bo inni uwierzą, że mogą i to zrobią. A ja już nie mam na to siły..
Wiwi spieprzyła pod pretekstem nie pasowania do towarzystwa. Niech żałuje.
Potworne zakwasy w szyi. Marudzę cały czas, ale i tak poszłabym jeszcze raz. Bo was po prostu kocham.
W. się do mnie odezwał. Ni z gruchy ni z pietruchy - zaczął wypytywać się o moją "twórczość" i zaczęliśmy pisać o tekstach piosenek i wierszach. Wysłał mi swój tekst - o za późno uświadomionej miłości. Zabolało. Znowu polewa moje rany octem i je rozdrapuje. Zastanawiam się czy świadomie czy po prostu jest głupiutkim W. Mam nadzieję, że to drugie. To łatwiej mi znosić.
Nadal nie rozumiem, czemu za każdym razem gdy z dna wspinam się ku górze on przychodzi, przywiązuje mi kamień u szyi i spycha z powrotem na dno. Cały czas wstaję i prę ku powierzchni. Ale w końcu zabraknie mi sił i determinacji i po prostu zniknę. Bo ileż kurwa można..?
M. i Mik. razem. Jednak są silni i walczą. Cieszę się ich szczęściem. Mam rację - lepiej jest wierzyć w innych niż w siebie. Bo inni uwierzą, że mogą i to zrobią. A ja już nie mam na to siły..
piątek, 22 marca 2013
Obojętna
Jest dobrze i źle zarazem.
Dobrze, bo idę na koncert i przez ten jeden wieczór nie będę tkwiła przy komputerze, niszcząc moje życie towarzyskie. Idzie ze mną M., Mik. i Wiwi. Parę innych ludzi też znam. Będzie fajnie. Znowu wino, butelki piwa, przytulanie praktycznie nie znanych mi osób i udawanie przed rodzicami, że jestem trzeźwa. Kocham to, bo to odskocznia od szarej codzienności. Łaknę spotkań z różnymi poglądami, charakterami, stylami bycia. Wszystkiego dopełnia wino truskawkowe.
Żyć nie umierać, chciałoby się powiedzieć.
A jednak nie... To tylko jeden wieczór. Odskocznia, jak wcześniej napisałam. Jednak to koniec. Koniec bycia M. i Mik. jako "my" a początek bycia jako "on" i "ona". Źle mi z tego powodu. Widziałam jak się scalają duszami, a teraz przeżywam razem z nimi śmierć tego, co ich łączyło. Nie mam na to wpływu - doskonale o tym wiem. Jedyne, co mogę im dać w tym momencie, to wsparcie. Mam nadzieję, że ich nie zawiodę.
Chyba się poddaję. Biernie obserwuję to, co dzieje się w okół mnie. Czekam, aż wszystko potoczy się po mojej myśli bez jakiejkolwiek mojej ingerencji czy wysiłku. Wiem, że to bezsensowne. Ale po prostu straciłam wiarę w siebie samą i w to, że ja cokolwiek mogę, cokolwiek umiem, cokolwiek znaczę...
Jestem na siebie za to wściekła. Nienawidzę mojego zrezygnowania i tak niskiej samooceny. Tyle, że nic mi nie pomaga. Zawsze myślę, że komplementy w moją stronę to oszustwa, przymilanie się, fikcja. I nie umiem pozbyć się tego przekonania.
Założę maskę. Niech nikt nie widzi. Szeroki uśmiech i dziwne żarty. To zatuszuje wszystko.
Warta tyle co rozlane piwo na chodniku...
Dobrze, bo idę na koncert i przez ten jeden wieczór nie będę tkwiła przy komputerze, niszcząc moje życie towarzyskie. Idzie ze mną M., Mik. i Wiwi. Parę innych ludzi też znam. Będzie fajnie. Znowu wino, butelki piwa, przytulanie praktycznie nie znanych mi osób i udawanie przed rodzicami, że jestem trzeźwa. Kocham to, bo to odskocznia od szarej codzienności. Łaknę spotkań z różnymi poglądami, charakterami, stylami bycia. Wszystkiego dopełnia wino truskawkowe.
Żyć nie umierać, chciałoby się powiedzieć.
A jednak nie... To tylko jeden wieczór. Odskocznia, jak wcześniej napisałam. Jednak to koniec. Koniec bycia M. i Mik. jako "my" a początek bycia jako "on" i "ona". Źle mi z tego powodu. Widziałam jak się scalają duszami, a teraz przeżywam razem z nimi śmierć tego, co ich łączyło. Nie mam na to wpływu - doskonale o tym wiem. Jedyne, co mogę im dać w tym momencie, to wsparcie. Mam nadzieję, że ich nie zawiodę.
Chyba się poddaję. Biernie obserwuję to, co dzieje się w okół mnie. Czekam, aż wszystko potoczy się po mojej myśli bez jakiejkolwiek mojej ingerencji czy wysiłku. Wiem, że to bezsensowne. Ale po prostu straciłam wiarę w siebie samą i w to, że ja cokolwiek mogę, cokolwiek umiem, cokolwiek znaczę...
Jestem na siebie za to wściekła. Nienawidzę mojego zrezygnowania i tak niskiej samooceny. Tyle, że nic mi nie pomaga. Zawsze myślę, że komplementy w moją stronę to oszustwa, przymilanie się, fikcja. I nie umiem pozbyć się tego przekonania.
Założę maskę. Niech nikt nie widzi. Szeroki uśmiech i dziwne żarty. To zatuszuje wszystko.
Warta tyle co rozlane piwo na chodniku...
czwartek, 21 marca 2013
I tylko nie wiem czy mi starczy sił
Wszystko się pieprzy.
Szczęście innych, które było moim szczęściem, zanika i obumiera.
Jak to jest, że miłość w kilka chwil przeradza się w nienawiść, szczęście w depresje i dno a marzenia w bujdę? Nie wiem. I nie rozumiem. Ale jestem z nimi całą sobą i wiem, że sobie poradzą. Nawet bez siebie. Nawet oddzielnie. Nawet sami...
Mam mętlik w głowie. Pragnąc szczęścia innych, zaprzepaszczam swoje własne. Może inni są ważniejsi niż ja sama? Pewnie tak. Leczę dusze innych, nie umiejąc wylizać własnych ran. Żałosne. Bo kto chciałby pomocy psychologa z depresją? Nikt.
Odzywają się dziwne myśli i pragnienia. Chcę czegoś więcej niż jest teraz. Mam to na wyciągnięcie ręki - wystarczy szczera rozmowa. A jednak się boję. Boję się odrzucenia i tego, że wchodząc w czyjeś życie, zniszczę je, a to co obecne nie powróci.
Trzeba poczekać. Może on zda sobie sprawę. MOŻE.
A jeśli nie - trudno. I tak będę przy nim, dokąd będę mogła. A serce kiedyś na pewno zapomni.
Mam tylko nadzieję, że starczy mi sił.
Szczęście innych, które było moim szczęściem, zanika i obumiera.
Jak to jest, że miłość w kilka chwil przeradza się w nienawiść, szczęście w depresje i dno a marzenia w bujdę? Nie wiem. I nie rozumiem. Ale jestem z nimi całą sobą i wiem, że sobie poradzą. Nawet bez siebie. Nawet oddzielnie. Nawet sami...
Mam mętlik w głowie. Pragnąc szczęścia innych, zaprzepaszczam swoje własne. Może inni są ważniejsi niż ja sama? Pewnie tak. Leczę dusze innych, nie umiejąc wylizać własnych ran. Żałosne. Bo kto chciałby pomocy psychologa z depresją? Nikt.
Odzywają się dziwne myśli i pragnienia. Chcę czegoś więcej niż jest teraz. Mam to na wyciągnięcie ręki - wystarczy szczera rozmowa. A jednak się boję. Boję się odrzucenia i tego, że wchodząc w czyjeś życie, zniszczę je, a to co obecne nie powróci.
Trzeba poczekać. Może on zda sobie sprawę. MOŻE.
A jeśli nie - trudno. I tak będę przy nim, dokąd będę mogła. A serce kiedyś na pewno zapomni.
Mam tylko nadzieję, że starczy mi sił.
środa, 20 marca 2013
Trochę o mnie
Głupia ja.
Zawsze mam wrażenie, że czegokolwiek nie zrobię, ludzie to zobaczą i będą się tym zachwycać. Moje "działa" pokazuję każdemu, kogo spotkam, czekając na oklaski, pochwały i słowa "więcej, więcej". A później okazuje się że to jest po prostu chujowe i robię z siebie idiotkę. Kiedy to sobie uświadomię, aspiracja spada i coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że tak naprawdę nie wiem, po co tu jestem. Ludzie mogliby to dostrzec i chociaż kłamać, że im się podoba. Byłabym choć na chwilę zadowolona z siebie.
Faza na jabłka - jest aż tak źle, że ja (osoba jedząca jedno małe jabłko na miesiąc) pożera teraz 5 w ciągu dnia? Nie wiem. Wiem tylko tyle, że staczam się na dno i nie mogę nic z tym zrobić. Nie chcę jeść, ale nie chcę też nie jeść. Mam wyrzuty sumienia, gdy zjem 2 kanapki z majonezem (mózg krzyczy "SAM TŁUSZCZ!"). Chcę 4kg mniej! Czy to tak dużo?!
Boję się jak cholera. Nie chcę być anorektyczką.
Znowu widziałam W. Znowu rozpamiętuję przeszłość. I znowu stwierdzam, że jestem naiwna i głupia. Chciałabym wyciąć te wspomnienia i wrzucić w słoiku do rzeki. Po prostu się ich pozbyć raz na zawsze. Czas leczy rany, ale zostawia blizny. A on te blizny rozdrapuje i polewa octem. Ale jeszcze się nie poddam. Nie teraz.
Zawsze mam wrażenie, że czegokolwiek nie zrobię, ludzie to zobaczą i będą się tym zachwycać. Moje "działa" pokazuję każdemu, kogo spotkam, czekając na oklaski, pochwały i słowa "więcej, więcej". A później okazuje się że to jest po prostu chujowe i robię z siebie idiotkę. Kiedy to sobie uświadomię, aspiracja spada i coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że tak naprawdę nie wiem, po co tu jestem. Ludzie mogliby to dostrzec i chociaż kłamać, że im się podoba. Byłabym choć na chwilę zadowolona z siebie.
Faza na jabłka - jest aż tak źle, że ja (osoba jedząca jedno małe jabłko na miesiąc) pożera teraz 5 w ciągu dnia? Nie wiem. Wiem tylko tyle, że staczam się na dno i nie mogę nic z tym zrobić. Nie chcę jeść, ale nie chcę też nie jeść. Mam wyrzuty sumienia, gdy zjem 2 kanapki z majonezem (mózg krzyczy "SAM TŁUSZCZ!"). Chcę 4kg mniej! Czy to tak dużo?!
Boję się jak cholera. Nie chcę być anorektyczką.
Znowu widziałam W. Znowu rozpamiętuję przeszłość. I znowu stwierdzam, że jestem naiwna i głupia. Chciałabym wyciąć te wspomnienia i wrzucić w słoiku do rzeki. Po prostu się ich pozbyć raz na zawsze. Czas leczy rany, ale zostawia blizny. A on te blizny rozdrapuje i polewa octem. Ale jeszcze się nie poddam. Nie teraz.
Początek
Witam.
To mój pierwszy blog. Wcześniej uznawałam to za coś dziwnego, zbytecznego. Jednak zmieniłam zdanie. Pomyślałam, że dobry pomysłem będzie prowadzenie internetowego pamiętnika. Nie mam czasu na pisanie w zeszycie o swoim poniekąd nudnym życiu - cały mój wolny (i nie tylko) czas to komputer. Może w końcu w dobrym celu wykorzystam ten wynalazek.
Po pierwsze, postaram się pisać w miarę zrozumiale. Chciałabym napisać wszystko od razu, ale się powstrzymam, bo wiem, że to byłoby głupie. Zależnie więc od weny lub innych czynników będę się otwierała. Powoli i na różne tematy.
Po drugie, nie liczę na współczucie, dobre rady czy też bezsensowne komentarze typu "czemu?", "po co?", "jesteś idiotką.". Jeśli będę chciała, napiszę dlaczego i po co, a idiotką wiem, że jestem. Piszę to, bo czuję potrzebę wyrzucenia z siebie zarówno dobrych jak i złych emocji.
Więc, by tylko nie pisać o zasadach lub moich oczekiwaniach co do zapisek tutaj, zacznę mój pierwszy, mam nadzieję, że sensowny wpis.
Dzisiejszy dzień uznaję za udany. Mimo paru kopniaków od znajomych i dziwnych uwag co do mojego stroju oraz zmęczenia, jestem zadowolona. Pogoda co prawda nie dopisuje moim planom na weekend, ale cóż.. Nie wszystko zawsze musi być po naszej myśli. Dziś być może spotkam się z M. Pewnie znowu połazimy po mieście i pokrzyczymy na całą ulicę, ściągając na siebie uwagę przechodniów. Lubię to z nim robić. Mam wtedy świadomość, że jednak dla kogoś żyję, by spędzić z nim popołudnie..
Jeszcze jedno: tak, dobrze czytasz - jestem masochistką. Nie, nie wstydzę się tego. Nie, nie zmienię tego. Dobrze mi z tym. Odkryłam to stosunkowo niedawno, ale już się z tym utożsamiłam i polubiłam. I, co może wydawać się dla Ciebie dziwne, nie przeszkadza to w życiu.
Tak, kocham Happysad.
PS. tutaj tego może nie widać, ale klnę jak szewc. Postaram się to ograniczyć, bo chcę udowodnić sobie samej, że jednak jeszcze nie jestem na poziomie kurwienia i pierdolenia w każdej sytuacji i na każdy temat.
To mój pierwszy blog. Wcześniej uznawałam to za coś dziwnego, zbytecznego. Jednak zmieniłam zdanie. Pomyślałam, że dobry pomysłem będzie prowadzenie internetowego pamiętnika. Nie mam czasu na pisanie w zeszycie o swoim poniekąd nudnym życiu - cały mój wolny (i nie tylko) czas to komputer. Może w końcu w dobrym celu wykorzystam ten wynalazek.
Po pierwsze, postaram się pisać w miarę zrozumiale. Chciałabym napisać wszystko od razu, ale się powstrzymam, bo wiem, że to byłoby głupie. Zależnie więc od weny lub innych czynników będę się otwierała. Powoli i na różne tematy.
Po drugie, nie liczę na współczucie, dobre rady czy też bezsensowne komentarze typu "czemu?", "po co?", "jesteś idiotką.". Jeśli będę chciała, napiszę dlaczego i po co, a idiotką wiem, że jestem. Piszę to, bo czuję potrzebę wyrzucenia z siebie zarówno dobrych jak i złych emocji.
Więc, by tylko nie pisać o zasadach lub moich oczekiwaniach co do zapisek tutaj, zacznę mój pierwszy, mam nadzieję, że sensowny wpis.
Dzisiejszy dzień uznaję za udany. Mimo paru kopniaków od znajomych i dziwnych uwag co do mojego stroju oraz zmęczenia, jestem zadowolona. Pogoda co prawda nie dopisuje moim planom na weekend, ale cóż.. Nie wszystko zawsze musi być po naszej myśli. Dziś być może spotkam się z M. Pewnie znowu połazimy po mieście i pokrzyczymy na całą ulicę, ściągając na siebie uwagę przechodniów. Lubię to z nim robić. Mam wtedy świadomość, że jednak dla kogoś żyję, by spędzić z nim popołudnie..
Jeszcze jedno: tak, dobrze czytasz - jestem masochistką. Nie, nie wstydzę się tego. Nie, nie zmienię tego. Dobrze mi z tym. Odkryłam to stosunkowo niedawno, ale już się z tym utożsamiłam i polubiłam. I, co może wydawać się dla Ciebie dziwne, nie przeszkadza to w życiu.
Tak, kocham Happysad.
PS. tutaj tego może nie widać, ale klnę jak szewc. Postaram się to ograniczyć, bo chcę udowodnić sobie samej, że jednak jeszcze nie jestem na poziomie kurwienia i pierdolenia w każdej sytuacji i na każdy temat.
Subskrybuj:
Posty (Atom)